poniedziałek, 5 października 2015

Gorący towar (18)

- Moneta.
- O ja cię kręcę. I co zrobiłeś z tą monetą?
- Nagle zrobiłaś się dociekliwa.
- Nie. Po prostu nie lubię urwanych historii. Nie był to przypadkiem złoty krugerrand?

Na taką zaczepkę mogłem zareagować tylko milczeniem. Byłem zmęczony i śpiący. Tak śpiący, że za kilka godzin snu oddałbym swoje ostatnie spodnie.

- Posłuchaj. Nie jestem tym, za kogo się podaję. Ty też nie. Wymyśliłem sobie pseudonim, bo nie lubię siebie. Nie pozwalam obcym się fotografować i sam nienawidzę swego wyglądu na zdjęciach. Miałem ciężkie dzieciństwo i tanie zabawki. Wykorzystują mnie kolejni pracodawcy. Wystarczy tego, by obsmarkać dziesięć tysięcy chusteczek - ale nie mówię ci o tym, bo nie chcę zanudzić cię na śmierć. Chcę tylko jednego: abyś mi uwierzyła. I żeby razem dojść do prawdy. Bo sam się w tym gubię.
- Jestem wzruszona. Bardzo. Naprawdę.
- Ty znowu kpisz. Mam tego dosyć. Zróbmy tak: Albo rozstajemy się w pełnej kulturze, albo brnijmy w to dalej. Ale zachowajmy pozory przyjaźni.

W tym miejscu zatrzymała się, jej nogi stanęły prosto i twardo, a głowa nerwowo zadrżała.

- Naprawdę chcesz dotrzeć do prawdy? - zapytała. Te słowa obudziły mój lęk, bo nie miałem pojęcia, czy mnie wyśmiewa, czy pyta serio.
- Naprawdę. Po co bym tracił tyle czasu?
Nagle wzięła moją rękę i położyła sobie na prawej piersi. Odruchowo delikatnie zacisnąłem palce. Duża, sprężysta wypukłość.
- A nie chcesz ty przypadkiem t e g o ?

niedziela, 19 lipca 2015

Gorący towar (17)

Szliśmy dalej, zahaczając o osty i pokrzywy. Pomyślałem, że jest tylko jeden sposób, aby przekonać ją do mojej wersji.
- Zobacz, co znalazłem na miejscu - powiedziałem, a cynkowana klamra mojego zegarka zalśniła w słońcu. Była czymś, co mogło wypaść z machiny czasu, gdyby demiurg na chwilę zagapił się i oderwał wzrok znad taśmy montażowej. Była łącznikiem między jedną a drugą poziomą linią, które podobno nigdy się nie stykają. - Sama powiedz, czy coś takiego mogłem znaleźć przypadkiem?
- No, no... - pokręciła głową.
- Tak... A dodatkowo mogło tam być coś więcej. 
- Takie tam bzdury - bardziej zapytała, niż stwierdziła.
- Nie, nie takie tam... - powiedziałem.
- Więc co? - opadły jej ramiona.
- Bo ja wiem...
- Wierzysz, że... to mogło być coś cennego?
- Co?
- No nie wiem. Ja pytam...
- Masz jakieś inne źródło informacji albo...
Zamknęła mi usta. 
- Więc komu wierzysz?
- Wierzę w to, że teraz mamy dwie wersje - oznajmiła poważnie. - A ta druga pochodzi od twojego kolegi. Był tu wczoraj i wypytywał mnie...
- Więc to tak...


Zatkało mnie, ale nie dałem poznać po sobie zdenerwowania. A więc widziała się z Tony'm... Szykuje się coś większego, jakaś sprawa, która odmieni życie całej naszej trójki. Być może sprawa, w której zginie kolejna osoba, a ktoś z nas stoczy się na dno. Nie chciałem tego pomyśleć, ale pomyślałem. Automatyzm myślenia: cecha ludzi dorosłych.
- I co z tym zrobisz?
- Z czym?
- No z nami. Z tym kryzysem albo problemem.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Tak? A przed chwilą mówiłaś, że jesteś mądrzejsza, niż...
- Tak. Ale nie jestem wyrocznią.
- Ale masz własny rozum.
- Jestem za mała i za słaba - odparła z udawanym żalem. - Od tego są organy ścigania. Może tylko im nie przeszkadzajmy.

Był to głos rozsądku w całej tej zwariowanej sytuacji. Mogłem to zrozumieć, nawet zaakceptować, ale... No właśnie, została pewna nierozwiązana sprawa.




- Posłuchaj, może uzgodnimy naszą wersję? Zanim oni przyjdą i zrobią to po swojemu?
- Nie, zostaw to.
- Może masz rację - powiedziałem, wlokąc się noga za nogą.
- Jesteś obrażony?
- Co to za pytanie. Ale odpowiem: nie...
- Przecież widzę. Nie oszukasz mnie. 
- Tak?
- Ja widzę dużo, kochanie.
- Doprawdy?
- Aha. Nie jestem taka młoda, na jaką wyglądam.
- Udajesz doświadczoną. Tylko nie wiem, po co.
- Widzę dużo - powtórzyła uparcie.

Szliśmy dalej, a ja błądziłem myślami. Wycofałem się do swojej jaskini Platona, albo - jak kto woli - zwykłej jaskini jakiegoś pra-przodka. Ale tylko na krótką chwilę.
- Na przykład co? - nawiązałem do poprzedniej wypowiedzi.
- Na przykład to, że w tej chwili miałbyś ochotę mnie pocałować.
Odwróciłem się i faktycznie spróbowałem ją pocałować, ale - co nie było zaskoczeniem - szybko uchyliła się. Śmiała się głupio i, mówiąc "Nie tak szybko", zataczała jak pijana.
Uśmiechnąłem się również, głównie z jakiegoś dziwnego żalu i wrodzonego, czarnego poczucia humoru. Ja sobie dam radę, pomyślałem, ale Tony może wpaść jak śliwka w kompot. Biedaczek, on jeszcze nie wie, jakiego bagna dotknął...

- Chcesz posłuchać zabawnej historyjki? Dzisiaj, po południu, jak wracałam ze szkoły, podszedł do mnie jakiś chłopak i powiedział, że mnie zaprasza. Razem z innymi robią imprezę integracyjną w pracy i czułby się głupio, gdyby miał iść sam... Ale on mi zapłaci, bo jest uczciwym chłopakiem, a poza tym - to połączenie imprezy prywatnej i biznesowej. Już ja znam te ich imprezy integracyjne. Te wieczorki kawalerskie na cztery jaja i dwie kiełbasy - kontynuowała, patrząc skosem na niebo. - Ten chłopak był nawet przystojny, ale kompletny frajer... Jaki normalny mężczyzna pomyśli, że mogę to robić dla pieniędzy?

Konstrukcja ostatniego zdania była osobliwa, dlatego zamyśliłem się znowu. Robiło się późno.
- To, co mówisz, jest bardzo zabawne. A chcesz posłuchać mojej historyjki? Pewnego razu ojciec zaprosił mnie na mały spacer. Szliśmy gdzieś bardzo długo, a ja właściwie nie wiedziałem, w jakim celu... Idziemy i dochodzimy do czegoś, co wygląda na zarośnięte schody albo wejście do parku. Jest lato, ciepło i leniwie; nic się nie dzieje. Tylko tak w jednej chwili, jakiś kolega ojca wziął mnie na stronę, i mówi: "Chodź, pokażę ci coś specjalnego"...
- Co to było? - zapytała, a w jej głosie zadźwięczał jęk strachu.    
 

środa, 10 czerwca 2015

Gorący towar (16)

***
Robiłem błąd, który powtarzają jak natrętny refren wszyscy młodzi, oczarowani mężczyźni. Błąd, który wynikał z niepewności i braku doświadczenia. Zakładałem, że samo zwrócenie na mnie uwagi kogoś takiego, jak Patrycja, świadczy o jej zainteresowaniu. Łudziłem się, że liczyła na wzajemność i czekałem na więcej. Do czasu, gdy emocje nieco opadły, uświadomiłem sobie skalę mego nadużycia; to jednak już nie mogło mnie powstrzymać. Gmach mojej nadziei nie zawierał trzynastego piętra: wyburzyłem je, urządzając się wygodnie na dachu.

W moim "hotelu" skrzypiały wszystkie drzwi, a tapety odchodziły płatami. Recepcjonista był stuknięty, a wyposażenie nadawało się do wymiany. Ale centralny piec pracował równo i pewnie; buchał jasnym, bezcelowym żarem. Szukałem sposobności, aby znowu zobaczyć dziewczynę i wkrótce ją znalazłem. Zakradłem się pod posesję, czekając cierpliwie w krzakach, skąd miałem dobry widok na willę. Wiedziałem, które okno wziąć na celownik, w czym pomogła mi niedawna wizyta w środku. Wreszcie, po dwóch godzinach smażenia się na słońcu (kiedy to nie widziałem ani Inwestora, ani jego żony), zobaczyłem w oknie nieokreśloną postać, która pokazała się między zwojami firanek. Rzuciłem w tamtą stronę drobnym kamykiem. Patrycja dostrzegła mnie i było widać, że jest zdziwiona. 

Rozmawialiśmy ze sobą poprzez gestykulację, częściowo poruszając bezgłośnie ustami. Dałem jej znać, że chcę z nią dłużej pogadać, na co ona wykonała szeroki gest ręką. Na szczęście nie znaczyło to, abym dał jej spokój. Po prostu miałem wycofać się na nieodległe ściernisko, gdzie byłbym mniej widoczny.

Czekałem na nią pozwalając, by targały mną ambiwalentne odczucia. Z jednej strony byłem podniecony jej zgodą, z drugiej: przerażony tym, czego mogła się dowiedzieć. Nie miałem pojęcia, czy zwłoki starego zostały odkryte, a jeśli tak - to co z tym fantem zamierzało zrobić zacne małżeństwo. Na wszelki wypadek omijałem tamto miejsce tak, jak się omija ognisko dżumy.

- Jak ci się wiodło od naszego ostatniego spotkania? - zapytałem beztrosko, aby zrobić dobre wrażenie.
- Daruj sobie - odparła, idąc lekko nonszalanckim krokiem. Opowiedziała mi o dalszym ciągu owego wieczoru, który zakończył się moją "bohaterską" ucieczką. - Nie zadzwonili na policję ani nie powiadomili sąsiadów. Chyba uznali, że jesteś niegroźnym szajbusem - powiedziała, patrząc mi w oczy. - Byłam zdziwiona, bo nawet nie było awantury, choć ostatnio mają to w zwyczaju. Właściwie - dodała, przystając - to swoją ucieczką wyświadczyłeś im przysługę. Nie bardzo wiedzieli, co mają z tobą zrobić.

Byłem zdruzgotany. Jeden z niewielu powodów, którym mógłbym jej zaimponować, topniał na moich oczach jak warstewka bitej śmietany. Nie mogłem się z tym pogodzić. Celowo stąpałem nieco zbyt ciężko, jakby to wszystko mnie przygniatało.
  

  

- Chyba nie wiesz o pewnych sprawach - zacząłem enigmatycznie. - O tym, co zdarzyło się całkiem blisko twego domu... Wasz sąsiad zginął przedwczoraj. To był wypadek. Zabiliśmy go przez pomyłkę.

Spojrzała na mnie uważniej, zmysłowo mrugając powiekami. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, a potem znowu ruszyliśmy przed siebie. Potargane, wyschnięte ściernisko zamieniło się w falującą łąkę, pełną chabrów, maków, ostów i nad wyraz rozrośniętych skrzypów.
- To niemożliwe - stwierdziła w końcu.
- Nie wiem, jak to się stało - przyznałem. - A najciekawsze, że nie wiem, kto to zrobił.
- To niemożliwe - powtórzyła i znowu przyjrzała mi się osobliwym wzrokiem. Nagle dołki po obu stronach jej ust pogłębiły się i wtedy dotarło do mnie, że się śmieje. - Ale żeś przywalił z grubej rury! Przecież Poldek żyje, widziałam go dziś rano, jak wychodził do lasu!

Teraz już śmiała się bez skrępowania, perliście jak młoda bogini, eksponując rząd białych zębów.
- Był ze swoim psem? - zapytałem, aby upewnić się, że mówimy o tej samej osobie. 
- Jak zawsze.
- Uderzył go wielki kamlot, sam widziałem - dodałem, czym tylko pogorszyłem swoją sytuację.
- Tak? A co na to twój kolega? - zapytała, nieco uspokojona.
- Zniknął - odparłem - i od tej chwili go nie widziałem.
- Ale starego widziałeś...
- Chyba mi nie wierzysz.
- A powinnam? Po tym, co naopowiadałeś moim rodzicom... 

piątek, 5 czerwca 2015

Gorący towar (15)

W garażu wygaszono światło, zdołałem jednak zobaczyć dziewczynę, która przyczaiła się za samochodem. Jedną ręką opierała się o karoserię, w drugiej trzymała latarkę, skierowując snop światła ku podłodze. Może chciała mi pomóc, a może właśnie zastawiała jakąś wyrafinowaną pułapkę - nie miałem czasu na takie rozmyślania. Miotając całym ciałem jak schwytana jaszczurka, wydostałem się w połowie. Potem pojawił się problem i zdałem sobie sprawę, że jestem zaklinowany. Pasek od spodni, zrobiony z grubej, wytłaczanej skóry, zaczął stawiać mi opór. A właściwie nie tyle pasek, co jego zapięcie: ciężkie i wystające, które w tej chwili dodatkowo uciskało mnie w podbrzusze.

Okazało się, że tylko w amerykańskich filmach takie rzeczy dokonują się bez większych trudności. Tylko w amerykańskich filmach bohater spada ze schodów bądź z konia, bierze udział w strasznym karambolu, odpiera atak czterech oprychów lub dokonuje innych karkołomnych nieprawdopodobieństw, kwitując to na koniec spokojnym otrzepaniem się z kurzu. W tamtym domu, w tamtym przeklętym garażu wisiałem jak szczeniak, którego capnięto za kark, pokazując klientowi w sklepie ze zwierzętami, i nijak nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem przepchnąć tułowia, chyba że do tyłu, i zaczynało brakować mi powietrza. A w moje spojenie łonowe wbijał się twardy kawał metalu.




Czułem, że w tym kryzysie istnieje jakieś rozwiązanie. Mogła nim być tylko drobna, cienka w przegubach kobieca ręka, taka która potrafiłaby wcisnąć się w resztkę pozostałego miejsca. Dlatego zawołałem dziewczynę i w wielkim napięciu czekałem, aż się zbliży. 
- Proszę otworzyć drzwi! - usłyszałem gdzieś za sobą. Wołanie powtórzyło się kilka razy, a potem ucichło.

Był to sygnał, że musimy się spieszyć. Wkrótce ujrzałem Patrycję, która jednym zwinnym ruchem wskoczyła na podwyższenie, i poczułem jej smukłą rękę, wędrującą do moich lędźwi. Jej ciemna głowa nacierała na moją klatkę piersiową, więc chcąc zaczerpnąć powietrza, musiałem z całych sił podpierać się dłońmi. Byłem u kresu wytrzymałości.
- Gotowe, kochasiu - oznajmiła w końcu. - Ale z paskiem musisz się pożegnać.

Przeciskałem się dalej, robiąc na biodrach i udach krwawe obtarcia, które żądliły mnie ostrym bólem. Nareszcie byłem wolny, co obwieściłem spadając z łoskotem głową w dół prosto na podłogę garażu. 
- Gdzie cię mogę odnaleźć? - spytałem, gdy stanąłem na proste nogi. Odgłosy nawoływań przeniosły się dalej, gdzieś na zachodnią stronę domu.
- To ja znajdę ciebie - odparła. - Jak zajdzie taka potrzeba. Ale nie czekaj na to.

Sięgnęła po pilot od automatycznej bramy i uniosła ją na pół metra. Zanim nachyliłem się, aby przejść dołem, zapytałem:
- Skąd będę wiedział, że mnie potrzebujesz?
- Nie wiem...
- Więc skąd taki pomysł?
Zrobiła dziwną, obrażoną minę, a jej oczy zalśniły złym blaskiem.
- Idź już! - rozkazała.
Nie miałem innego wyjścia, więc chyłkiem, jak złodziej, wyczołgałem się z garażu i podbiegłem do płotu. Wydawało mi się, że jestem ścigany; w rzeczywistości, ośmielony złudną ciszą, mogłem spokojnie sforsować ogrodzenie i opuścić to przeklęte, zapomniane przez Boga miejsce.

środa, 3 czerwca 2015

Gorący towar (14)

Zamknąłem się w łazience, dyskretnie przekręcając zamek. Natychmiast zacząłem rozglądać się za oknem, którym mógłbym wydostać się na zewnątrz. To, które znalazłem, z ledwością wystarczyłoby na wysunięcie głowy. Dodatkowo jego światło było ograniczone pionową, skręcającą do bojlera rurą z ciepłą wodą. Pomstując na prowizorkę, będącą wyznacznikiem takich nowobogackich domów, odwróciłem się do lustra. Zobaczyłem wychudłą, pozbawioną koloru, niesamowicie zmarniałą twarz. To dziwne, lecz nawet z tej odległości potrafiłem odróżnić pojedyncze słowa rozmowy, która toczyła się w kuchni. Z tego, co zrozumiałem, Inwestor zgadzał się na małą przejażdżkę wokół lasu, ale nie chciał, by towarzyszyła mu żona.

Oglądałem swoje odbicie w lustrze. Dobre sobie, pomyślałem; temu frajerowi naprawdę wydaje się, że krążąc samochodem po okolicy można trafić na zaginioną osobę. Kolejny Chrystus z nawigacją, który zapomniał, że ma jaja. Wystarczyło posłuchać, jak rozmawia ze swoją córką. Mąż na pół etatu, ojciec na umowę-zlecenie, ale pracownik pełną gębą. Wierny kundel swojej żonusi, który w kabinie kierowcy znalazł kilka metrów na swój prywatny rezerwat. Swobodny jeździec między supermarketem a wizytą u teściowej. Amerykański sen i Durango 95 - ale tylko między jednym a drugim czerwonym światłem. Jak ja nienawidzę takich facetów...





Nagle, patrząc w lustro, ogarnął mnie niepokój i poczucie obcości. Co ty tu robisz - pomyślałem - przecież nigdy nie pasowałeś do tego świata. I nigdy nie będziesz pasował. Bez względu na to, czy zwyciężasz, czy zbierasz cięgi za nie swoje winy, masz jedną przewagę: widzisz istotę rzeczy, niezakłamaną, obiektywną rzeczywistość. To jest coś, co będzie prowadzić cię jak pług przez kości twych wrogów, jak pochodnia w ciemności. To jest coś, co, prędzej czy później, wyniesie cię ponad tą brudną hołotę. Spojrzałem na swego lustrzanego brata i przeraziłem się: nasada nosa pogrubiała się i falowała, przez co oczy oddalały się od siebie, nachylając się wewnętrznymi końcówkami ku dołowi. Źrenice płonęły jak iskry unoszące się nad ogniskiem; tryskały złością. Stawałem się czymś pośrednim między istotą ludzką a zwierzęciem, człowiekiem normalnym a szaleńcem. Nawet własne myśli, które dotąd bezwiednie kołatały się po głowie, zmaterializowały się jak echo, które uderza o górskie ściany. Odwróciłem się ku drzwiom, nasłuchując czegoś, co dałoby mi jakieś wskazówki, ale zapadła cisza. Spłukałem wodę w ubikacji i, korzystając z szumu wody, otworzyłem malutkie okienko.

Ku mojemu zdziwieniu, jedno sprytne przechylenie ciała wystarczyło, aby wepchnąć w otwór oba ramiona. Rura przestała być problemem, jako że, pozbawiona odpowiedniej ilości mocowań, sama usunęła się pod naporem mego ciała. Dopiero, gdy wystawiłem głowę na dobre pół metra spostrzegłem, że okno wychodzi na garaż. Wypuściłem powietrze i w myśli zakląłem najplugawszą łaciną.
- Szybko - usłyszałem naglący głos, który dobiegał mnie z boku. - Pomogę ci uciec, ale musisz się spieszyć.       

sobota, 30 maja 2015

Gorący towar (13)

- Miałem nadzieję, że okaże się pan poważny i odpowiedzialny. Ale nic z tego. Nie pozwolę, aby robiono ze mnie wariata w moim własnym domu.
- Doigrał się pan - dodała żona, stając u mego lewego boku. W tym czasie Inwestor ustawił się frontem do mnie tak, że oboje właściwie zagrodzili mi drogę. - Teraz będę musiał zadzwonić na policję - ostrzegł.
- O nie, proszę tego nie robić! - wykrzyknąłem, zdając sobie sprawę, że ten ruch będzie oznaczać dla mnie katastrofę. - Zrobię, co zechcecie, tylko nie chwytajcie za słuchawkę!
- Proszę nie robić z siebie błazna - odparła żona dydaktycznym tonem. - To już nie jest zabawne.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili w drzwiach kuchni pojawiła się jakaś postać. Była to wysoka, ciemnowłosa dziewczyna, ubrana w kusą nocną koszulkę i białe spodnie od dresu, ozdobione złotymi lampasami. Stała boso, delikatnie podkurczając palce u stóp, a jej długie rzęsy trzepotały na znak zdziwienia. Jej obecność zupełnie zmieniła naszą sytuację i musiała niejasno to wyczuwać.
- Co się tu dzieje? - zapytała, zwracając się do kobiety.
- Nic takiego - odrzekł Inwestor. Ponieważ te słowa nie dały żadnego efektu, dodał: - Właśnie załatwiamy pewien mały problem, aby nie zrobił się większy. Porozmawiamy o tym jutro.
- Mamy jutro od dwóch godzin - odparła trzeźwo dziewczyna. Jej wzrok przeniósł się na mnie, a właściwie: opadł jak siatka na złowioną rybę, nakrył mnie niewidzialnym parawanem.

W czasie tych kilku sekund, jakie strawiła owa krótka wymiana zdań, miałem okazję przyjrzeć się jej i od razu odczułem jakąś olśniewającą wyjątkowość. Dziewczyna miała śniadą, brzoskwiniową cerę, lecz zimne błękitne oczy, a wokół jej ust rysowały się ledwo widoczne oznaki zepsucia, które pobieżny obserwator mógłby wziąć za dziecinne nadąsanie. Jej ruchy ograniczały się do krótkich, nerwowych tropizmów, lecz były nad wyraz harmonijne. Szybko pojąłem, że mam do czynienia z tym rzadkim gatunkiem istot najbardziej sentymentalnych, a zarazem najdotkliwiej pozbawionych złudzeń, jednocześnie marzycielskich i bezwzględnych; istot wzniosłych i wręcz ordynarnie przyziemnych, delikatnych i nieprzepartych jak miłość matki. Uroda dziewczyny oczarowała mnie i już chciałem brnąć dalej w zachwycie, uwznioślać i sublimować to z gruntu seksualne wrażenie, kiedy coś mnie tknęło. Zadałem sobie pytanie, czy nie ulegam chwilowemu szaleństwu, czy nie padam ofiarą zmącenia zmysłów i utraty zdolności rozróżniania dobra od zła.




Zrozumiałem, że sam los lub opaczność zsyła na mnie to wrażenie, zamieniając je w próbę charakteru. Zrozumiałem jednak również to, że w chwili, gdy ujrzałem dziewczynę, byłem gotowy na prawdziwe, głębokie uczucie. Lecz gorzka ironia runęła na mnie jak zabłąkana rakieta: Czy w mojej sytuacji takie uczucie mogło dorównać lub choćby zbliżyć się do wyjątkowości jego obiektu? Czy aby, rzucając się jak kamień w wodę, byłbym w stanie ocalić swoją osobowość i poczucie odrębności? Czy, będąc w moich butach, każdy inny facet nie zachowałby się podobnie żałośnie i przewidywalnie? Mówiąc krótko: pojąłem, że oto stoję przed jakąś wielką okazją, lecz moja rozpaczliwa, żałosna kondycja nie pozwalała ruszyć sprawy choćby o milimetr do przodu. Dziewczyna mogła być ową "gorącą sztuką" z przepowiedni bestii. I pewnie nią była - ale nie mogłem nic z tym zrobić. 

Mówiła, że ojciec nie zgasił światła w garażu i przez to nie mogła zasnąć. Mówiła, że zwabiły ją dziwne głosy, i dlatego podążyła za nimi aż do kuchni. Wykorzystałem czas, jaki zajęło im to wspólne "docieranie" stanowiska, aby unieść się z miejsca. Nieśmiało oświadczyłem, że muszę udać się do toalety. 
Inwestor odwrócił się do mnie z zauważalną bezradnością. Był zbyt zdziwiony, aby odmówić.

- Patrycja, pokaż panu drogę - powiedział. - Ostrzegam, że wszystkie drzwi są zamknięte.
Przytaknąłem i z uwagą wysłuchałem wskazówek dziewczyny. Oceniała mnie jakimś dziwnym, nad wyraz osobliwym wzrokiem.

Na szczęście toaleta znajdowała się niedaleko kuchni, po przeciwnej stronie korytarza. Wlokąc się noga za nogą, doznałem wrażenia, jakby czas nieco zwolnił. Słyszałem, cedzone suflerskim szeptem, słowa żony:
- Skoro twierdzi, że zgubił kolegę, to może przejedziesz się po okolicy? Ja z Patrycją mogę go przypilnować.
- Zapominasz, że jutro mamy odwiedziny u taty - odparł na to Inwestor.

wtorek, 26 maja 2015

Gorący towar (12)

Chcąc nie chcąc, przyjąłem to niespodziewane zaproszenie i, pod eskortą uzbrojonego, wszedłem do sieni. Ociągałem się jak nieproszony gość, ale - czując, że nie mam wyboru - dałem się poprowadzić do kuchni. Mimo ciepłego światła, którym promieniowały półkoliste, podobne do gniazd jaskółek kinkiety, pomieszczenie tchnęło surowością dentystycznego gabinetu. Posadzono mnie przy stole, nie dość obszernym by służyć za jadalny, ale, jak pomyślałem, wystarczającym do spisania protokołu. Kątem oka patrzyłem na Inwestora, który demonstracyjnie chował do szafki swoją strzelbę. Celowo poruszał się ociężale, jakby delektując się smakiem uzyskanej przewagi, napawając się jakimś bliżej niesprecyzowanym, moralnym zwycięstwem. Raz po raz łypał porozumiewawczo na żonę. 
- Zamknąłeś bramę? - zapytała, stawiając piękny chromowany czajnik na indukcyjnej płycie kuchenki. - Inaczej włączy się alarm.

Inwestor skinął głową, nie przestając patrzeć prosto w moje oczy. 

- Dobrze, że jutro ostatni dzień długiego weekendu - powiedział. - Jak pan wie, ja również nie próżnowałem. A tu, zamiast zasłużonego odpoczynku, jakieś hałasy po nocy. Czy umie mi pan to logicznie wytłumaczyć? - zapytał, następnie lekko odwracając się do żony: - Zrób panu kawę.
- O nie, tylko nie kawa - zaprotestowałem, wiercąc się nerwowo w miejscu. - Kolejna mogłaby mi poważnie zaszkodzić. Jestem meteoropatą. Gdy spada ciśnienie, zawsze rośnie mi to obwodowe. I pocą się ręce. Kiedyś, po trzeciej kawie z rzędu, o mały włos nie dostałem zawału. W każdym razie, od tego czasu preferuję herbatę.

Inwestor znów niechętnie skinął głową. Położył obie ręce na krawędzi stołu, nieomal zaciskając je w pięści, a jego dobrotliwe czoło zmarszczyła bruzda ni to groźby, ni to głębokiego zmartwienia.
- Jak mówię, właśnie zażywałem odpoczynku... - zaczął, lecz przerwał. - Możemy panu pomóc. Jest pan na moim terenie, więc mam prawo żądać wyjaśnień. Mogę pana wylegitymować, a nawet zatrzymać do rana. Ale mam nadzieję, że to nie będzie konieczne... W zeszłym roku ktoś okradał nasze działki, a naszemu sąsiadowi przedziurawiono poszycie łódki. Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan jednym z nich? Na szczęście, ma pan wybór. Może pan powiedzieć prawdę.




Małżeństwo przygwoździło mnie wspólnym, badawczym, zogniskowanym jak w soczewce wzrokiem o intensywności lasera.
- Gdybym to zrobił, obawiam się, że i tak by mi pan nie uwierzył - odparłem. - To bardziej skomplikowane.
- Gadaj pan! - wybuchnął Inwestor, lecz jego emocjonalny pożar szybko ugasiła żona. Wystarczył nieznaczny gest ręką, pobłażliwe, lecz tonujące spojrzenie.

- Niech pan nas zrozumie, musimy znać prawdę - oświadczyła. - Nie interesuje nas pana życie, nie mamy w zwyczaju plotkować. Jesteśmy spokojnymi ludźmi. Lecz jeśli nie zechce pan współpracować, będziemy musieli podjąć... hm, pewne kroki. To by nie było dobre ani dla nas, ani dla pana. 
- Rozumiem - odpowiedziałem, choć byłem coraz bardziej skołowany. - Czasem człowiek jest zmuszony działać wbrew sobie, jak, nie przymierzając, ja kilka minut temu. Pewne sprawy mnie przerastają, inne dają do myślenia. Ale najczęściej... najczęściej wszystko zależy od wiary. - Przerwałem i nagle, kierowany jakimś przewrotnym, maniakalnym natchnieniem, zwróciłem się znów do Inwestora: - Czy wierzy pan, że jedna chwila może zmienić całe życie? Że jedna decyzja, wpływając na wszystkie pozostałe, może wywrócić nasze życie do góry nogami? Wierzy pan, że postępując tak, a nie inaczej, jesteśmy obserwowani - obserwowani i oceniani - i że czasem nie ma od tego ucieczki? Ja wierzę w teorię predestynacji czyli w równowagę. Wiem, że każde nasze działanie jest ważone przez wielkiego nieobecnego, a może zbiorowe sumienie, i w końcu przyjdzie sprawiedliwość. Pan chyba wierzy, a jeśli nie, to powinien. Ktoś, kto bez przerwy mówi do swego psa, w końcu doczeka się chwili, kiedy ten pies odezwie się do niego. I to ludzkim głosem - zakończyłem, unosząc palec do góry.

Małżeństwo wymieniło się spojrzeniami. Oboje stali w pewnej odległości ode mnie, jakby w każdej chwili gotowi do ucieczki. Z przykrością spostrzegłem, że nie zdołałem ich przekonać, choć moja przemowa musiała zrobić na nich wrażenie. 
W końcu powoli wycofali się do korytarza, a ja słyszałem, jak się naradzają. Piłem herbatę bez cukru, która zdążyła dawno wystygnąć, i na spokojnie przetrawiałem ostatnie przeżycia. Najbardziej dziwiło mnie to, że pomimo wszystko byłem pełen dobrych przeczuć.

W końcu wrócili. W drzwiach najpierw pojawił się Inwestor, a za jego plecami żona, która bez ogródek oświadczyła:
- Pańskie zachowanie bardzo nas rozczarowało.
- Wiemy, że nie mówi pan prawdy - dodał Inwestor.