- I co? - zapytał podejrzliwie. - Myślisz, że coś mu zrobiliśmy? - Był pełen rezerwy, co nie przeszkodziło mu podejść do krawędzi.
- Na przykład: zwaliliśmy mu na łeb wielki otoczak? - odpowiedziałem pytaniem. - Ciekawy pomysł... Za jakiś czas jego syn zapyta żonę, czy nie widziała ojca. A tak - ciągnąłem, naśladując kobiecy tembr głosu - jakiś facet wracał z grzybów i przypadkiem go spotkał. Mówił, że tatuś jakoś dziwnie zapatrzył się w niebo.
Przez chwilę śmialiśmy się razem, ale potem Tony, już uspokojony, powiedział:
- Mówię serio. Nie widziałem tutaj żadnego starszego dziwaka. Chyba faktycznie potrzebujesz odpocząć.
- Dziadek jest nieszkodliwy. Kręci się w oksfordzkim sweterku i gada do psa. Ale przyznaj się: przez chwilę miałeś pietra.
- Nigdy w życiu - odpowiedział. - Nie mogę bać się czegoś, czego nie widziałem.
- A ja mógłbym przysiąc, że widziałem ruch. Kawałek dalej, na lewo, jest zejście do lasu. Idąc tą ścieżką można łatwo dostać się do zarośli.
- I co z tego? - zapytał.
- Przyjrzyjmy się tym krzakom - ciągnąłem niezrażony. - Są wystarczająco wysokie, aby ukryć człowieka. Mogę sobie wyobrazić, że dziadek - zaciekawiony tym, o czym rozprawiamy - przyczaił się gdzieś pod nami. Ale niestety miał pecha.
Dywagowaliśmy tak jeszcze przez chwilę, stojąc przy krawędzi i nie mając siły, aby sprawdzić empirycznie moje podejrzenia. Nagle, jakby spod ziemi, wyrósł przed nami pryncypał i oznajmił, że możemy się zbierać. Nie mógł jednak trafić gorzej, ponieważ lawina domysłów ruszyła, w naszych głowach zaczęła się gonitwa spekulacji, a historia - tak okrutnie przerwana i zawieszona - domagała się ciągu dalszego. I chociaż sygnał fajrantu był dla nas zazwyczaj milszy od śpiewu słowika, a moment założenia cywilnych ubrań - celebrowanym, małym świętem, teraz przebieraliśmy się w pośpiechu, by czym prędzej powrócić nad zbocze.
Staliśmy dokładnie w tym samym miejscu, ani myśląc udać się w kierunku, o którym mówiłem. Byłem jakieś dziesięć lat starszy od Tony'ego, więc musiałem zachować pozory dorosłości i stateczności. Mój kolega też pragnął uchodzić za dojrzałego. Z drugiej strony, wystarczyło spojrzeć na postawę Tony'ego, na jego lekko powiększone, okrągłe oczy, by potwierdzić, że rozpaliłem jego ciekawość do białości.
- Gdyby było, jak powiadasz - to gdzie się podział pies? - zapytał. - Nie mógł oberwać rykoszetem.
- Tu jest pewien problem - przyznałem. - Tak się składa, że znam tę rasę. Jest zawzięta i dość samolubna, ale nigdy nie opuściłaby swego pana.
Jakby w odpowiedzi na moje słowa, krzaki pod nami zadrżały i zafalowały, co aż odjęło mi mowę. Tym razem ruch był wyraźny i widoczny dla nas obu.
- Widziałeś? - odezwał się Tony. - Wypadałoby sprawdzić, co to takiego.
- Poczekaj... - zacząłem i przerwałem, ponieważ nie wiedziałem, jak się zachować. Byłem skłonny dać sobie spokój, ukręcić całej sprawie łeb, ale mnie również przewiercała ciekawość. W przeciwieństwie do Tony'ego bywało, że znajdowałem się w podobnych sytuacjach, i zawsze wtedy minusy przeważały nad ewentualnymi plusami. Przewidywałem, że nie uniknę swego rodzaju dziecinnej przepychanki, głupiej licytacji na to, kto jest bardziej odważny. I oczywiście Tony nie zamierzał z tego rezygnować.
- Powiedz, teraz to ty dostałeś pietra - zapytał, a wyraz jego okrągłych oczu uzupełniły uniesione brwi.
- Nie - zaprzeczyłem otwarcie. - Po prostu miałbym parę ciekawszych zajęć, niż śledzenie jakiegoś obcego faceta. Poza tym, jestem zmordowany.
- Boisz się! - skonstatował z uciechą. - I dlatego wyszukujesz coraz to nowe powody, aby nie ruszyć tyłkiem. A to dobre! Myślałem, że pójdziemy razem!
Po tych słowach wyruszył poboczem w kierunku szafkowego transformatora, za którym zaczynała się ścieżka. Mimowolnie poszedłem jego śladem, oglądając się dyskretnie i sprawdzając, czy nie jesteśmy poszukiwani. Z miejsca, w którym przebywaliśmy, można było jeszcze zobaczyć naszego dostawczego fiata i pryncypała, który robił ostatnie przygotowania do wyjazdu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz