Kiedyś, bawiąc się z bratem, pokazałem mu całą kieszeń pięknych włoskich orzechów. Brat znalazł fragment kolejowej szyny i z kamieniem w ręku uznał, że to powinno wystarczyć. Pamiętam, że stałem po pas w suchej, falującej kostrzewie. "Pozwól, żebym spróbował" - poprosiłem, odbierając kamień od brata. Położyłem orzecha na lśniącej stali i uderzyłem go dwa razy. O jeden za dużo: łupina rozpadła się razem z miękkim środkiem. "Widzisz, nie wyszło - powiedział brat. - Jeszcze nie umiesz dawkować siły". Uznałem, że była to moja pierwsza ważna lekcja, choć nie wiem, dlaczego.
Ta migawka z przeszłości nie była ostatnią i wkrótce po położeniu się spać stwierdziłem, że to tylko preludium do czegoś większego. Przyszło samoistnie, jak grypa lub świnka, i równie dobrowolnie przepadło. Było to w czasach, gdy dzieciaki biegały samopas, a mimo tego ich wspomnienia były bardziej kolorowe. Wymierzenie im klapsa w tyłek nie nazywano przestępstwem, a sprawy nieprzyzwoite skutecznie maskowano za fasadą dobrego wychowania; w każdym razie słowo "pedofil" można było spotkać tylko w podręcznikach psychopatologii. Były to czasy o wiele prostsze, lecz także o wiele surowsze.
Pewnego razu, w drodze ze szkoły, naszła mnie ochota na dłuższy spacer. Szedłem pod górkę, nucąc przeboje lata, a ciężki plecak przyklejał mi się do ciała. Nagle, gdzieś w dole, zobaczyłem starszego pana, który gramolił się na górę. Dyszał ciężko i głośno. Miał znoszoną ciemną marynarkę, a pod spodem białą koszulę, zmiętą jak liście zwiędłej kapusty.
- Nieznośny upał - powiedział, gdy podszedł bliżej, a zrobił to właściwie nie
wiadomo kiedy. Miał wysoki, dość młody głos, i chyba dlatego z początku uśpił moją czujność. - Człowiek może dostać udaru albo nagle zabraknie mu powietrza - ciągnął nieznajomy - zwłaszcza w starszym wieku. Ale my i tak jesteśmy w lepszej sytuacji. Mamy lepiej, bo łazimy sobie po zielonej kniei, a co mają powiedzieć ci w mieście?
Tutaj niechętnie przyznałem mu rację, choć starszy facet nie budził mego zaufania. Zanotowałem dziwny sposób jego mówienia, to użycie staroświeckich określeń, jak "zielona knieja". Zacząłem nerwowo ciągnąć za szelki plecaka, coraz obficiej zalewanego swędzącym potem.
- Taak, nie ma to jak prawdziwy las - gadał stary. - Tutaj dopiero można poczuć, jak oddycha ziemia. Można wciągać te wszystkie tajemnicze zapachy, obserwować rajdy ważek i bawić się w gry, na przykład w chowanego. Ja sam najbardziej lubię zabawę w chowanego... A może pograłbyś ze mną teraz? - zapytał.
Nie chciałem się bawić, wykręcając się tym, że nigdy nie brałem udziału w tej dziecinnej gierce.
- Co? Mam uwierzyć, że nigdy nie bawiłeś się w chowanego? - wyraził zdziwienie, a zrobił to w momencie, gdy niemal zrównał się ze mną w tym pokracznym pochodzie. - Nie ma lepszego zajęcia dla młodych chłopców, no może oprócz piłki nożnej. Ale ty nie wyglądasz mi na takiego, co uprawia sport... Właściwie, to musisz być niezłym urwisem, tak stawiać się starszym - dodał, i od razu zapytał: - Jesteś małym urwisem?
Chyba zadał to pytanie jeszcze raz, zmuszając mnie do otwarcia ust, do pierwszego głośno wyrażonego "nie". Tak jak przewidywałem, ta reakcja nie wzbudziła jego entuzjazmu. Starszy facet uniósł głos, coraz bardziej tracąc kontrolę nad swym zachowaniem: zaczął obrzucać mnie pomysłowymi obelgami, gestykulować i grozić pięściami, przy tym coraz bardziej przyśpieszając kroku. W jego głosie, pod warstwą wściekłości, pobrzmiewała dziecinna rozpacz z powodu mojej odmowy. W końcu pojąłem, że dalsza rozmowa nie ma sensu, dlatego zrezygnowałem z tłumaczenia, że nie jestem gówniarzem, cholerną przekorną łajzą, i teraz już jawnie wziąłem nogi za pas. Zapamiętałem ostatni obraz, który zdążyłem zobaczyć, oglądając się przez ramię: starszy jegomość, cały oblany potem, z jedną dłonią opartą o udo. Druga ręka wymachiwała w powietrzu, jak uskrzydlona groźba.
- Zaczekaj, ty wszawy gnoju - wołał - ty tłusty zasrany piździelcu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz