środa, 10 czerwca 2015

Gorący towar (16)

***
Robiłem błąd, który powtarzają jak natrętny refren wszyscy młodzi, oczarowani mężczyźni. Błąd, który wynikał z niepewności i braku doświadczenia. Zakładałem, że samo zwrócenie na mnie uwagi kogoś takiego, jak Patrycja, świadczy o jej zainteresowaniu. Łudziłem się, że liczyła na wzajemność i czekałem na więcej. Do czasu, gdy emocje nieco opadły, uświadomiłem sobie skalę mego nadużycia; to jednak już nie mogło mnie powstrzymać. Gmach mojej nadziei nie zawierał trzynastego piętra: wyburzyłem je, urządzając się wygodnie na dachu.

W moim "hotelu" skrzypiały wszystkie drzwi, a tapety odchodziły płatami. Recepcjonista był stuknięty, a wyposażenie nadawało się do wymiany. Ale centralny piec pracował równo i pewnie; buchał jasnym, bezcelowym żarem. Szukałem sposobności, aby znowu zobaczyć dziewczynę i wkrótce ją znalazłem. Zakradłem się pod posesję, czekając cierpliwie w krzakach, skąd miałem dobry widok na willę. Wiedziałem, które okno wziąć na celownik, w czym pomogła mi niedawna wizyta w środku. Wreszcie, po dwóch godzinach smażenia się na słońcu (kiedy to nie widziałem ani Inwestora, ani jego żony), zobaczyłem w oknie nieokreśloną postać, która pokazała się między zwojami firanek. Rzuciłem w tamtą stronę drobnym kamykiem. Patrycja dostrzegła mnie i było widać, że jest zdziwiona. 

Rozmawialiśmy ze sobą poprzez gestykulację, częściowo poruszając bezgłośnie ustami. Dałem jej znać, że chcę z nią dłużej pogadać, na co ona wykonała szeroki gest ręką. Na szczęście nie znaczyło to, abym dał jej spokój. Po prostu miałem wycofać się na nieodległe ściernisko, gdzie byłbym mniej widoczny.

Czekałem na nią pozwalając, by targały mną ambiwalentne odczucia. Z jednej strony byłem podniecony jej zgodą, z drugiej: przerażony tym, czego mogła się dowiedzieć. Nie miałem pojęcia, czy zwłoki starego zostały odkryte, a jeśli tak - to co z tym fantem zamierzało zrobić zacne małżeństwo. Na wszelki wypadek omijałem tamto miejsce tak, jak się omija ognisko dżumy.

- Jak ci się wiodło od naszego ostatniego spotkania? - zapytałem beztrosko, aby zrobić dobre wrażenie.
- Daruj sobie - odparła, idąc lekko nonszalanckim krokiem. Opowiedziała mi o dalszym ciągu owego wieczoru, który zakończył się moją "bohaterską" ucieczką. - Nie zadzwonili na policję ani nie powiadomili sąsiadów. Chyba uznali, że jesteś niegroźnym szajbusem - powiedziała, patrząc mi w oczy. - Byłam zdziwiona, bo nawet nie było awantury, choć ostatnio mają to w zwyczaju. Właściwie - dodała, przystając - to swoją ucieczką wyświadczyłeś im przysługę. Nie bardzo wiedzieli, co mają z tobą zrobić.

Byłem zdruzgotany. Jeden z niewielu powodów, którym mógłbym jej zaimponować, topniał na moich oczach jak warstewka bitej śmietany. Nie mogłem się z tym pogodzić. Celowo stąpałem nieco zbyt ciężko, jakby to wszystko mnie przygniatało.
  

  

- Chyba nie wiesz o pewnych sprawach - zacząłem enigmatycznie. - O tym, co zdarzyło się całkiem blisko twego domu... Wasz sąsiad zginął przedwczoraj. To był wypadek. Zabiliśmy go przez pomyłkę.

Spojrzała na mnie uważniej, zmysłowo mrugając powiekami. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, a potem znowu ruszyliśmy przed siebie. Potargane, wyschnięte ściernisko zamieniło się w falującą łąkę, pełną chabrów, maków, ostów i nad wyraz rozrośniętych skrzypów.
- To niemożliwe - stwierdziła w końcu.
- Nie wiem, jak to się stało - przyznałem. - A najciekawsze, że nie wiem, kto to zrobił.
- To niemożliwe - powtórzyła i znowu przyjrzała mi się osobliwym wzrokiem. Nagle dołki po obu stronach jej ust pogłębiły się i wtedy dotarło do mnie, że się śmieje. - Ale żeś przywalił z grubej rury! Przecież Poldek żyje, widziałam go dziś rano, jak wychodził do lasu!

Teraz już śmiała się bez skrępowania, perliście jak młoda bogini, eksponując rząd białych zębów.
- Był ze swoim psem? - zapytałem, aby upewnić się, że mówimy o tej samej osobie. 
- Jak zawsze.
- Uderzył go wielki kamlot, sam widziałem - dodałem, czym tylko pogorszyłem swoją sytuację.
- Tak? A co na to twój kolega? - zapytała, nieco uspokojona.
- Zniknął - odparłem - i od tej chwili go nie widziałem.
- Ale starego widziałeś...
- Chyba mi nie wierzysz.
- A powinnam? Po tym, co naopowiadałeś moim rodzicom... 

2 komentarze:

  1. Ciekawe, chlopak pierw mysli, ze zabil sasiada Patrycji, a okazuje sie, ze jednak zyje haha xD Chcialabym zostac poinformowana o nowym wpisie :)

    P.S zapraszam rowniez na http://freedom-is-paradise.blogspot.de/

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To dowodzi, że albo zwariował on, albo ona. A może ja?...

    OdpowiedzUsuń