środa, 3 czerwca 2015

Gorący towar (14)

Zamknąłem się w łazience, dyskretnie przekręcając zamek. Natychmiast zacząłem rozglądać się za oknem, którym mógłbym wydostać się na zewnątrz. To, które znalazłem, z ledwością wystarczyłoby na wysunięcie głowy. Dodatkowo jego światło było ograniczone pionową, skręcającą do bojlera rurą z ciepłą wodą. Pomstując na prowizorkę, będącą wyznacznikiem takich nowobogackich domów, odwróciłem się do lustra. Zobaczyłem wychudłą, pozbawioną koloru, niesamowicie zmarniałą twarz. To dziwne, lecz nawet z tej odległości potrafiłem odróżnić pojedyncze słowa rozmowy, która toczyła się w kuchni. Z tego, co zrozumiałem, Inwestor zgadzał się na małą przejażdżkę wokół lasu, ale nie chciał, by towarzyszyła mu żona.

Oglądałem swoje odbicie w lustrze. Dobre sobie, pomyślałem; temu frajerowi naprawdę wydaje się, że krążąc samochodem po okolicy można trafić na zaginioną osobę. Kolejny Chrystus z nawigacją, który zapomniał, że ma jaja. Wystarczyło posłuchać, jak rozmawia ze swoją córką. Mąż na pół etatu, ojciec na umowę-zlecenie, ale pracownik pełną gębą. Wierny kundel swojej żonusi, który w kabinie kierowcy znalazł kilka metrów na swój prywatny rezerwat. Swobodny jeździec między supermarketem a wizytą u teściowej. Amerykański sen i Durango 95 - ale tylko między jednym a drugim czerwonym światłem. Jak ja nienawidzę takich facetów...





Nagle, patrząc w lustro, ogarnął mnie niepokój i poczucie obcości. Co ty tu robisz - pomyślałem - przecież nigdy nie pasowałeś do tego świata. I nigdy nie będziesz pasował. Bez względu na to, czy zwyciężasz, czy zbierasz cięgi za nie swoje winy, masz jedną przewagę: widzisz istotę rzeczy, niezakłamaną, obiektywną rzeczywistość. To jest coś, co będzie prowadzić cię jak pług przez kości twych wrogów, jak pochodnia w ciemności. To jest coś, co, prędzej czy później, wyniesie cię ponad tą brudną hołotę. Spojrzałem na swego lustrzanego brata i przeraziłem się: nasada nosa pogrubiała się i falowała, przez co oczy oddalały się od siebie, nachylając się wewnętrznymi końcówkami ku dołowi. Źrenice płonęły jak iskry unoszące się nad ogniskiem; tryskały złością. Stawałem się czymś pośrednim między istotą ludzką a zwierzęciem, człowiekiem normalnym a szaleńcem. Nawet własne myśli, które dotąd bezwiednie kołatały się po głowie, zmaterializowały się jak echo, które uderza o górskie ściany. Odwróciłem się ku drzwiom, nasłuchując czegoś, co dałoby mi jakieś wskazówki, ale zapadła cisza. Spłukałem wodę w ubikacji i, korzystając z szumu wody, otworzyłem malutkie okienko.

Ku mojemu zdziwieniu, jedno sprytne przechylenie ciała wystarczyło, aby wepchnąć w otwór oba ramiona. Rura przestała być problemem, jako że, pozbawiona odpowiedniej ilości mocowań, sama usunęła się pod naporem mego ciała. Dopiero, gdy wystawiłem głowę na dobre pół metra spostrzegłem, że okno wychodzi na garaż. Wypuściłem powietrze i w myśli zakląłem najplugawszą łaciną.
- Szybko - usłyszałem naglący głos, który dobiegał mnie z boku. - Pomogę ci uciec, ale musisz się spieszyć.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz