sobota, 30 maja 2015

Gorący towar (13)

- Miałem nadzieję, że okaże się pan poważny i odpowiedzialny. Ale nic z tego. Nie pozwolę, aby robiono ze mnie wariata w moim własnym domu.
- Doigrał się pan - dodała żona, stając u mego lewego boku. W tym czasie Inwestor ustawił się frontem do mnie tak, że oboje właściwie zagrodzili mi drogę. - Teraz będę musiał zadzwonić na policję - ostrzegł.
- O nie, proszę tego nie robić! - wykrzyknąłem, zdając sobie sprawę, że ten ruch będzie oznaczać dla mnie katastrofę. - Zrobię, co zechcecie, tylko nie chwytajcie za słuchawkę!
- Proszę nie robić z siebie błazna - odparła żona dydaktycznym tonem. - To już nie jest zabawne.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili w drzwiach kuchni pojawiła się jakaś postać. Była to wysoka, ciemnowłosa dziewczyna, ubrana w kusą nocną koszulkę i białe spodnie od dresu, ozdobione złotymi lampasami. Stała boso, delikatnie podkurczając palce u stóp, a jej długie rzęsy trzepotały na znak zdziwienia. Jej obecność zupełnie zmieniła naszą sytuację i musiała niejasno to wyczuwać.
- Co się tu dzieje? - zapytała, zwracając się do kobiety.
- Nic takiego - odrzekł Inwestor. Ponieważ te słowa nie dały żadnego efektu, dodał: - Właśnie załatwiamy pewien mały problem, aby nie zrobił się większy. Porozmawiamy o tym jutro.
- Mamy jutro od dwóch godzin - odparła trzeźwo dziewczyna. Jej wzrok przeniósł się na mnie, a właściwie: opadł jak siatka na złowioną rybę, nakrył mnie niewidzialnym parawanem.

W czasie tych kilku sekund, jakie strawiła owa krótka wymiana zdań, miałem okazję przyjrzeć się jej i od razu odczułem jakąś olśniewającą wyjątkowość. Dziewczyna miała śniadą, brzoskwiniową cerę, lecz zimne błękitne oczy, a wokół jej ust rysowały się ledwo widoczne oznaki zepsucia, które pobieżny obserwator mógłby wziąć za dziecinne nadąsanie. Jej ruchy ograniczały się do krótkich, nerwowych tropizmów, lecz były nad wyraz harmonijne. Szybko pojąłem, że mam do czynienia z tym rzadkim gatunkiem istot najbardziej sentymentalnych, a zarazem najdotkliwiej pozbawionych złudzeń, jednocześnie marzycielskich i bezwzględnych; istot wzniosłych i wręcz ordynarnie przyziemnych, delikatnych i nieprzepartych jak miłość matki. Uroda dziewczyny oczarowała mnie i już chciałem brnąć dalej w zachwycie, uwznioślać i sublimować to z gruntu seksualne wrażenie, kiedy coś mnie tknęło. Zadałem sobie pytanie, czy nie ulegam chwilowemu szaleństwu, czy nie padam ofiarą zmącenia zmysłów i utraty zdolności rozróżniania dobra od zła.




Zrozumiałem, że sam los lub opaczność zsyła na mnie to wrażenie, zamieniając je w próbę charakteru. Zrozumiałem jednak również to, że w chwili, gdy ujrzałem dziewczynę, byłem gotowy na prawdziwe, głębokie uczucie. Lecz gorzka ironia runęła na mnie jak zabłąkana rakieta: Czy w mojej sytuacji takie uczucie mogło dorównać lub choćby zbliżyć się do wyjątkowości jego obiektu? Czy aby, rzucając się jak kamień w wodę, byłbym w stanie ocalić swoją osobowość i poczucie odrębności? Czy, będąc w moich butach, każdy inny facet nie zachowałby się podobnie żałośnie i przewidywalnie? Mówiąc krótko: pojąłem, że oto stoję przed jakąś wielką okazją, lecz moja rozpaczliwa, żałosna kondycja nie pozwalała ruszyć sprawy choćby o milimetr do przodu. Dziewczyna mogła być ową "gorącą sztuką" z przepowiedni bestii. I pewnie nią była - ale nie mogłem nic z tym zrobić. 

Mówiła, że ojciec nie zgasił światła w garażu i przez to nie mogła zasnąć. Mówiła, że zwabiły ją dziwne głosy, i dlatego podążyła za nimi aż do kuchni. Wykorzystałem czas, jaki zajęło im to wspólne "docieranie" stanowiska, aby unieść się z miejsca. Nieśmiało oświadczyłem, że muszę udać się do toalety. 
Inwestor odwrócił się do mnie z zauważalną bezradnością. Był zbyt zdziwiony, aby odmówić.

- Patrycja, pokaż panu drogę - powiedział. - Ostrzegam, że wszystkie drzwi są zamknięte.
Przytaknąłem i z uwagą wysłuchałem wskazówek dziewczyny. Oceniała mnie jakimś dziwnym, nad wyraz osobliwym wzrokiem.

Na szczęście toaleta znajdowała się niedaleko kuchni, po przeciwnej stronie korytarza. Wlokąc się noga za nogą, doznałem wrażenia, jakby czas nieco zwolnił. Słyszałem, cedzone suflerskim szeptem, słowa żony:
- Skoro twierdzi, że zgubił kolegę, to może przejedziesz się po okolicy? Ja z Patrycją mogę go przypilnować.
- Zapominasz, że jutro mamy odwiedziny u taty - odparł na to Inwestor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz