niedziela, 24 maja 2015

Gorący towar (11)

- Dobrze. Lecz pamiętaj, że nie jesteśmy na konkursie talentów, i żaden juror nie ma tabliczki z punktacją. Nie możesz zdobyć nagrody publiczności, bo nikt nie patrzy. Jesteśmy tu sami.
- Wiem o tym doskonale.
- I nadal chcesz wiedzieć, co się stało z Tony'm?... Skoro tak, słuchaj uważnie. W najbliższym czasie musisz mieć oczy naokoło głowy. Unikaj wszelkich głupstw i kaprysów, nie graj na loteriach. Omijaj szerokim łukiem cyrki i kasyna. Cofaj się na widok czarnego kota. Nie przechodź pod drabiną. To chyba wszystko. Twój kolega żyje; jeśli będziesz stosować się do mych reguł, prędzej czy później spotkasz go na pewno.

Na te słowa z trudem powstrzymałem okrzyk zdumienia. Nigdy nie byłem przesądny, a to, co słyszałem, było istnym katalogiem zabobonów. Mimo tych obiekcji, grzecznie przytaknąłem.
Właśnie miałem dodać coś od siebie, ale nie zdążyłem. Raptem ciemności przeszył potężny snop światła, najpierw nerwowo drżący, potem skupiony w miejscu, gdzie staliśmy, i usłyszałem znajomy głos, który wołał:
- Halo, jest tam kto?

Zupełnie instynktownie przywarłem ziemi, zbyt późno zdając sobie sprawę, że jestem widziany. Pies momentalnie ulotnił się jak zjawa, zostawiając po sobie skórzaną obrożę. Dopiero wtedy zobaczyłem leżące zwłoki, z makabrycznie rozbitą głową i wyzierającymi z niej fragmentami mózgu. Oczy starego, pokryte już mrówkami, bezmyślnie wgapiały się w ziemię. Powstrzymując mdłości i odrazę, wyciągnąłem się do pionu: Miałem nadzieję, że tym sposobem przyciągnę wzrok intruza, jednocześnie oddalając go od trupa.




- Spokojnie - powiedziałem, rozkładając ręce, przedtem jednak chowając znaleziony przedmiot. - To tylko ja!
- Co pan tu robi? - zapytał Inwestor. Jego ciało wyginało się nad urwiskiem, oparte o jakąś długą strzelbę. Na szczęście sprawiał wrażenie, że nie dostrzegł grozy sytuacji. 
- Wszystko wytłumaczę - odrzekłem. - Mój kolega, który poszedł na grzyby, chyba zabłądził. A przynajmniej na to wygląda. 
- Więc z kim pan rozmawiał? - drążył temat. 
- Z nikim - 
- Dziwna sprawa - podrapał się po głowie. - Wie pan, że mogę zadzwonić po policję?

Zacząłem niezgrabnie wspinać się po zboczu, ale, zlękniony i wyzuty z energii, szybko zrezygnowałem.
- Niech pan pozwoli wszystko wyjaśnić - odparłem. - Jednak najpierw muszę jakoś dostać się na górę... 
Patrzył na mnie nieufnie, dzierżąc broń wycelowaną w ziemię. Pozycja jego ciała mówiła, że strach walczył w nim o lepsze z ciekawością.

- Gdyby był pan tak uprzejmy, proszę nie dzwonić - powiedziałem, gdy w końcu dotarłem na górę. - Myślę, że sami w zupełności damy sobie radę.
- No nie wiem - odparł Inwestor, wciąż lustrując mnie wzrokiem. - Ma pan więcej szczęścia, niż rozumu. Od kilku dni mamy problem z dzikimi psami. Wałęsają się po okolicy, jak po swojej zagrodzie. Podkradają się pod kontenery, żrąc co popadnie. Parszywe kundle. Żona kazała mi trochę je nastraszyć, ale... - tutaj obniżył głos - wie pan, że taką bronią można zabić?
Odpowiedziałem coś zdawkowo, w duchu czując ulgę. Inwestor okazał się dobrotliwym pantoflarzem, tylko w wyjątkowych razach skłonnym do przemocy. To nastrajało mnie pozytywnie - o tyle, o ile pozwalało wyplątać się z całej kabały.

Chciałem uciec, zapaść się pod ziemię, ale wiedziałem, że w ten sposób tylko spotęguję nieufność. Słaniałem się więc na nogach, strojąc miny udręczonego wędrowca, co w mojej sytuacji nie było żadnym wyczynem. Inwestor obserwował to z jawną dezaprobatą.

- Czy to nie pan jeździł dzisiaj taczką? - zapytał z przesadną oschłością starego belfra.
- Tak, to on - odpowiedziała za mnie jego żona, stojąc na progu domu. - Dobry wieczór. Zapraszam do środka!         

środa, 20 maja 2015

Gorący towar (10)

- Wzrusza mnie twa młodzieńcza niecierpliwość - rzekła bestia kpiącym tonem. - Jesteś ciekawski jak baba. A przecież miałeś całych pięć godzin, żeby sprawdzić, co się stało. Pięć długich godzin, w czasie których mógł urodzić się geniusz i ostygnąć piekło, mogła powstać supernowa albo runąć imperium. A przy okazji: nie rzuciło ci się w oczy, jak strach zabawnie rozciąga godziny? Sekundy rozdymają się do rozmiaru minut, minuty chwytają cię za gardło i unoszą w próżnię. Inflacja ma tu postęp geometryczny, wieczność jak pluskwa wciśnie się każdym porem. Wystarczy mała szczypta prawdy, a już zaglądasz pod spódnicę czasu... Tony był wścibski i bardzo odważny, co rzadko łączy się w jednym człowieku. Lecz nawet ciekawość: czy nie jest tylko strachem, że czegoś się nie dowiemy?

Tutaj odczekałem kilka długich sekund, aby dać sobie czas na odpowiedź. Chciałem brzmieć rozsądnie i naturalnie.
- Rozumiem, że mogłeś wpaść we wściekłość - zacząłem. - Lecz ja i Tony jesteśmy niewinni. Byliśmy zmęczeni, gnało nas do domu. Marzyliśmy tylko o ciepłym obiedzie i dużym piwie. Taka robota odbiera rozum.
- Dlaczego mówisz za was obu? Czemu dzielisz odpowiedzialność po połowie, wdziewając szaty pokutnika, których nie chcesz nosić? Twoja moralność jest weneckim lustrem, a twoja skrucha nie głębsza od kałuży. A ja chcę wiedzieć, że w tym lustrze zobaczysz siebie; przekonać się, że kałuża będzie zawstydzona tym, co odbija. Próbujesz sprzedać mi liche świecidełka, mając nadzieję, że zobaczę szczere złoto. Krucha twa wiara, dwulicowe sądy, a zatem - fałszywa pokuta i niepewne zbawienie. Życzyłbym sobie, abyś bardziej wierzył w to, co mówisz, skoro już uderzamy w tak poważne tony.



- Nie wiem, czego oczekujesz. Ale skoro czujesz, że cię skrzywdziłem - z całego serca żałuję. I bardzo przepraszam. 

Oczy bestii rozjaśniła mściwa satysfakcja.

- I mamy kolejne mocne słowo. Serce: dziwny to organ, jeśli jego symbol wygląda jak wypięte dupsko. A może mnie poprawisz? Czerwona farba drukarska jest najtańsza, ale na słońcu płowieje jako pierwsza. Te nowoczesne runy potrafią przyprawić o mdłości.

Znowu łatwo wychwyciłem ukryty przekaz. Wzbudziłem radość z odniesionego sukcesu, ale nie: z mego zachowania.
- Mogę przeprosić i wyrazić skruchę - rzekłem. - Lecz muszę wiedzieć, za co pokutuję. 
- Ooo, stawiamy warunki! - warknęła bestia. - A co byś powiedział na pokutę dziwną, taką, która nęci i daje bonusy; która przyciąga i prosi o więcej? Chcę słyszeć, że mówisz z przekonaniem, że cieszy cię perspektywa moralnej odnowy... Co myślisz?
- Myślę tylko o Tony'm - wyznałem szczerze. - I o tym, co mu zrobiliście. 
- Zapewniam cię, że dostał tylko to, o co prosił... Lecz już mnie nudzi ta rozmowa. Dobrze: jeśli wolisz, powiem otwarcie. Niedługo spotkasz dziewczynę, taką jak wszystkie, ale tylko dla ciebie. To ją będzie wyróżniało z tłumu podobnych. Owa cud-dziewica, piękna jak poranek, nie będzie wiedziała o swojej urodzie... Możesz to ogarnąć? Na taką mawiacie: gorący towar. Lecz na tym nie koniec: zobaczysz w niej jedną, tę jedyną, wyjątkową - mimo, że będziesz czuł jej pospolitość. Zobaczysz w niej osobliwe piękno, jakby sam Bóg przypisał je tobie - jednocześnie wiedząc, że kiedyś zmarnieje. Będzie w niej miłość - miłość na wieki, choć obaj wiemy, że taka nie istnieje.
Co najważniejsze: ona poczuje to samo. Czyż to nie cudowne? Pomyśl tylko: czy nie tego chciałeś? Wielka jednia, totalna wzajemność, niewyrażalna koalicja dwóch różnych duchów. Czy nie o tym marzą miliony? Jednak nie zapomnisz, że to część twej kary - bo chyba nie wierzysz, że cuda są bezpłatne?

- Wierzyłem zawsze - powiedziałem - że najcenniejsze rzeczy na tym świecie są za darmo. Chcesz mnie skusić nagrodą, która okaże się karą. Znam ciekawsze triki.   
- Mylisz się chłopcze. To nie trik lecz konieczność. Czas nam się kończy. Więc pytam: czy odmawiasz?
- Podobno zawsze mam możliwość wyboru?    
- Jesteś uparty - przyznała bestia. - Czego oczekujesz?
- Moje stanowisko pozostaje niezmienne - odparłem. 

sobota, 16 maja 2015

Gorący towar (9)

Na moją próbę, aby się zbliżyć (korciło mnie obejrzenie leżącego trupa), pies naprężył się jeszcze groźniej. Był to wyraźny sygnał, że dyktował warunki; jeśli chciałem cokolwiek uzyskać, musiałem uznać jego dominację.
- A więc jesteś - warknął nieco łagodniej, jakby okiełznał buzującą w nim żądzę mordu. Odtąd musiałem wsłuchiwać się w jego wolno cedzone słowa, w których pobrzmiewał i mrukliwy ton jakiegoś złego człowieka, i typowo psie warczenie. Był to jednak również trik brzuchomówcy, jako że nie widziałem źródła dźwięku.

- Pewnie jesteś zaskoczony - ciągnęła bestia - że zwierzę odzywa się ludzką mową. Ale nie zapominaj, że mamy święta. A w ten magiczny czas dzieją się rzeczy niezwykłe i niepojęte. Ogień blednie, moc truchleje; gacie opadają, a Bóg się śmieje... Dlatego jestem podwójnie zawiedziony - zabiliście mego szefa...
- Dlaczego... miałbym ci wierzyć? - zapytałem.

Na te słowa nic nie powiedział, spoglądając z wyrzutem, którego intensywność zmroziła mnie soplem lodu.
- Wszystko jest kwestią wyboru. Twojego wyboru - odezwał się po dłuższej chwili. - Czasem tworzymy rzeczy nieistniejące, które rodzą się same z siebie - ot tak, dla zabawy. Z radością patrzyłem, jak błądzisz, jak potykasz się o tamte iglaki, których przecież nigdy nie było... Lecz cóż poza twoją wyobraźnią mogło sprawić, że stałeś się tym zagubionym harcerzykiem?
- Jak to? - spytałem, oglądając się za siebie, gdzie wciąż widziałem zarys zielonego muru. - Drzewka stoją tak, jak stały.

Bestia wolno wyszczerzyła zęby, co chyba miało być uśmiechem.

- Widzę, że ufasz swoim zmysłom, a to dobry sygnał. Bo gdyby tak wszyscy wierzyli tylko w to, co widzą, mielibyśmy o wiele mniej roboty. Ludzie są wzrokowcami, do tego beznadziejnie zakochanymi w słowie. Na ten przykład: czy miłość nie jest inną nazwą tego, co mamy między nogami? Czy atak serca różni się czymś od paniki? A teraz: czujesz strach, czy panikę? Różnica jest wielka, ale nie tkwi w słowach. Lecz nie martw się: strach jest twym najwierniejszym kumplem, jemu jedynemu możesz zaufać. Gdy masz wątpliwości, on podpowie ci najlepszą drogę. Gdy nie wiesz, co czynić, zasięgnij jego rady. To ostateczna instancja. Miłość przemija, zwodzi i ogłupia; tylko strach jest niezmienny i nieprzekupny. Powiedz: czy znałeś psa, który mógłby kłamać tak, jak ludzie? Nie, a więc jesteś na łasce mej dobroci. I swojej wiary. Słyszałem, jak mruczysz jakąś modlitwę, gdy zbliżałeś się tutaj.




Ten filozoficzny elaborat nie przypadł mi do gustu, i wcale nie chciałem, aby wchodzono na grząskie terytorium wiary. Pragnąłem zmienić tor rozmowy, więc z odwagą, która zaskoczyła nawet mnie samego, zapytałem:
- Kim jesteś?
- Jestem tym, który nie tylko mówi, ale i daje słowo.
Ośmielony tą odpowiedzią, pytałem dalej:
- Dlaczego nie pozwalasz mi sprawdzić, kto tam leży?
- Już ci mówiłem: wszystko jest kwestią twego wyboru. Jeśli boisz się prawdy, lepiej od razu przestań pytać. Mój szef nie żyje, odwalił kitę; ale przynajmniej długo się nie męczył. Wygląda na to, że zginął przypadkiem, co rzecz jasna nie załatwia sprawy. Zagapiłeś się, gdy gadaliście o dupie Maryni; Tony chciał zaimponować ci siłą; razem chcieliście sprawdzić, jak to jest zabić człowieka - nie będę w to wnikał... Ale czy to nie wasza święta księga prawi, aby odpłacać pięknym za nadobne?

W tych słowach tkwiła ukryta groźba, co zrozumiałem od razu. Mimo tego udawałem, że nie wiem, o co chodzi.
- Widzę tylko kogoś leżącego na ziemi - przyznałem. - I w dalszym ciągu nie wiem, co spotkało Tony'ego.      

środa, 13 maja 2015

Gorący towar (8)

Zanim dotarłem na miejsce, gdzie po raz ostatni widziałem Tony'ego, natrafiłem na szpaler drzewek jałowca, którego tu nie pamiętałem. Krzaki stały w równym szeregu, jakby chciały zagrodzić mi drogę; błądząc po omacku badałem je wyciągniętą ręką, jednocześnie idąc do przodu. Nagle zza tego zielonego muru dało się usłyszeć coś podobnego do gardłowego jęku, pełnego złości i żalu. Było to dziecinne zawodzenie, zduszone i smutne, a jednak przeszyte ślepą wściekłością. Zwolniłem kroku i zawodzenie ustało, a może tylko zagłuszyło je bicie mego serca. Dotarło do mnie, że się boję; tak: jestem panicznie wystraszony. Cisza, która nastała, była gorsza od tego, co usłyszałem; niejako zmuszała mnie do czekania. Ta sytuacja, bliska jakiejś ponurej baśni, aż porażała swą nierealnością, lecz mój strach przekonał mnie, że jest prawdziwa. 

Zrobiłem dwa kroki do przodu, kiedy zza mrocznej zasłony ponownie dosłyszałem jęk tej dziwnej, zwierzęco-ludzkiej żałoby. I znów przejął mnie jakiś oderwany od wszystkiego, co znałem, iście filmowy, nieuchwytnie baśniowy charakter całego zdarzenia. Gdybym nie był taki przerażony, powinna rozbawić mnie naiwna skłonność do zaprzeczania, jaką wykazywałem nawet postawiony przed tak niepodważalnym, twardym konkretem. Przypominałem dziecko, które zakrywając oczy dwoma rękoma głupio wierzy w to, że zniknie powód jego strachu. Lecz słysząc kolejny spazm tej rozjątrzonej skargi nadal nie ufałem własnym uszom, a robiąc następny krok do przodu - nie pojmowałem, że naprawdę zbliżam się w stronę niepojętego.

Szpaler smukłych drzewek, kłujących mnie swymi delikatnymi igłami, zdawał się nie mieć końca. Wreszcie wyszedłem na otwartą przestrzeń, jeśli wolno tak nazwać dość rzadko i przypadkowo zarośnięty skraj lasu. Zbocze było takie, jakie pamiętałem; lecz na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. U jego podnóża leżał ktoś jakby wyzuty z życia, a przy nim warował pies znajomej rasy. 


   
Musiał wiedzieć, że się zbliżam, bo napiął swój potężny kark i lekko ugiął przednie łapy. Z jego pyska wyrwało się ciche, ostrzegawcze warknięcie. Patrzyłem na to przerażony, ledwo stojąc na obu nogach.

- Zgaś tę przeklętą latarkę - usłyszałem, a był to głos ochrypły i gardłowy, jakby dochodzący spod ziemi. Pies od tyłu wyglądał zwyczajnie, ale czułem, że musi być inny od wszystkich pozostałych. Moją uwagę przykuła leżąca postać: Czy był to ten dziwny starzec, o którym tyle rozprawiałem? Lecz widziałem mizernie, zmuszony odczekać, aż mój wzrok przyzwyczai się do ciemności.

Gdy tego dokonałem, w nikłym kręgu księżycowej poświaty ujrzałem coś, czego już nigdy nie zapomnę. Pies wolno odwrócił głowę, od razu chwytając moje spojrzenie. Jego sylwetka napięła się groźnie, a łapy wyprostowały, przez co wyglądał na większego, niż w rzeczywistości. Jego zęby, niezbyt długie, lecz błyskające metalicznie, wystawały z odkrytych dziąseł; z warg sączyła się trująca ślina. Ale największą grozą przejęły mnie oczy: świecące w ciemności jakimś ukrytym blaskiem, jarzące się zimną, martwą bielą. Świeciły spod zamkniętych, błoniastych powiek, jakie widuje się tylko u gadów. Powiedzieć, że pies starego był piekielną bestią, byłoby nadużyciem. Ale ten Cerber, ta w połowie ludzka, a w połowie zwierzęca hybryda jakąś cudowną mocą zachowała cechy swej rasy, zyskując przy tym coś wręcz mitycznie potwornego. Żaden jej odruch, żaden typowo psi instynkt nie doznał uszczerbku podczas tej przemiany - a nad tym wszystkim panowała ostra świadomość, której naturę miałem dopiero zgłębić. 

poniedziałek, 11 maja 2015

Gorący towar (7)

To wołanie, jak echo powtórzone nieskończoną ilość razy, prześladowało mnie nawet teraz. Wiedziałem, że w ten sposób nawołuje mnie przeszłość, zagarniając wciąż nowe i nowe fragmenty teraźniejszości, zagarniając mnie samego. Czy to możliwe, aby mogła tak mnie opętać, wślizgnąć się jak złośliwe demony do mej duszy i zmusić mnie do spełniania jej najbardziej dziwacznych kaprysów? Czy miałbym pozwalać na ten terror, na to wiekuiste zniewolenie? Czy ten mroczny cień, wydłużający się wbrew wszelkim zasadom rozumu, będzie mnie gonił aż po kres życia? Tony nie zaakceptował by tak żałosnej zgody na wyroki losu. Tony zacząłby działać, albo przynajmniej zbroić się do walki.

Uniosłem głowę znad poduszki, przebijając wzrokiem otaczającą mnie ciemność. Zrozumiałem, że głos przeszłości nie zamilknie, dopóki sam nie utnę go nożem; że moja bezczynność i bezradność zmusi mnie do życia nędznymi ochłapami przeszłości. Będzie to życie w zawieszeniu, coś jak chroniczna choroba; życie w cieniu absurdalnej kary, nie potwierdzonej żadnym wyrokiem. Życie zdegradowane, abnegacja.

Pokonując własne lenistwo, wygrzebałem się z pościeli i wyciągnąłem rękę po zegarek, aby podświetlić jego tarczę. Był to stary, nieco obtłuczony, dziecinny zegar z Bartem Simpsonem, ubranym w zabawny strój do futbolu: kolejny relikt przeszłości. Za kwadrans miała wybić północ, był to ostatni czas na działanie. Niezdarnie zakładałem spodnie, zapinałem guziki i zamki, szukając zdrętwiałymi nogami miejsca w ciepłych butach. Wątpliwości, niczym wielkie, pozbawione orientacji nietoperze, oblepiały mnie swymi wilgotnymi skrzydłami.




Las jest ciemny, obcy i złowrogi - myślałem - a noc w takim lesie nie lepsza od śmierci. Lecz jest tam Tony i mogę mu pomóc - więc nie ma na co czekać. Robiąc ostatnie przygotowania do drogi, myślałem tylko o lesie, owej "zielonej kniei", co wbrew pozorom pomagało mi zebrać się do kupy. Nie dopuszczałem myśli, że mogę tam spotkać coś (lub kogoś) o stokroć gorszego. Czyniąc w ten sposób, dając zajęcia nadliczbowe wyobraźni, oddałbym się w niepodzielne władanie paniki i strachu. I tak, jak się zdarza naturom kontemplacyjnym, mającym zwyczaj zaglądania za kulisy i docierania do sedna problemu, ogarnęła mnie potrzeba nagłej zmiany, ostrego a zdecydowanego działania. Było w tym coś z podszeptu szaleństwa, odruchu życiowego hazardzisty.

Nocny autobus docierał tylko do granic miasta. Przez dobre pół godziny szedłem poboczem, smagany podmuchami od przejeżdżających samochodów. Wielkie ciężarówki, jadąc w jakimś bezrozumnym pędzie, zdawały się celowo podsycać moje szaleństwo; ich reflektory świeciły mi w oczy, wytwarzając na chwilę obraz negatywowy. I właśnie te krótkie rozbłyski wydobywały z mroku nocy pobliskie drzewa, czyniąc z ich poskręcanych gałęzi jakby wyciągnięte ramiona. Latarnie stały rzadko i dawały mało światła, więc niektórzy kierowcy trąbili na mnie przeraźliwie. Świadomość, że mogłem być dla nich równoprawnym zaskoczeniem, wcale nie pomagała.

Wreszcie, bliski obłędu, znalazłem właściwie rozgałęzienie i skręciłem w drogę do Powaliska. Szaro-żółty dukt skręcał w bezdenną ciemność, rozświetlony tylko w momencie, gdzie znajdowała się znajoma posesja. Całość, wraz z rzędem drzew tak mrocznych, że aż granatowych, pełna była zwodniczego spokoju. Stanąłem, rozglądając się czujnie i podejrzliwie. Obok mnie stał szafkowy transformator, więc pogładziłem go ufnie, niczym starego konia. W końcu, zrozumiawszy, że mogę być łatwo rozpoznany, zmusiłem się, aby zejść na dróżkę prowadzącą do lasu.

Szedłem z duszą na ramieniu, świecąc pod nogi latarką. Nie wiedziałem, jak dodać sobie otuchy, więc modliłem się cicho, koślawiąc słowa na swój własny sposób:

- Aniele, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój,
Trzymaj mnie z dala od przemocy,
Bądź mi zawsze do pomocy.
A gdyby doszło do czego złego,
Chroń mnie, Boże, od siebie samego...          

sobota, 9 maja 2015

Gorący towar (6)

Kiedyś, bawiąc się z bratem, pokazałem mu całą kieszeń pięknych włoskich orzechów. Brat znalazł fragment kolejowej szyny i z kamieniem w ręku uznał, że to powinno wystarczyć. Pamiętam, że stałem po pas w suchej, falującej kostrzewie. "Pozwól, żebym spróbował" - poprosiłem, odbierając kamień od brata. Położyłem orzecha na lśniącej stali i uderzyłem go dwa razy. O jeden za dużo: łupina rozpadła się razem z miękkim środkiem. "Widzisz, nie wyszło - powiedział brat. - Jeszcze nie umiesz dawkować siły". Uznałem, że była to moja pierwsza ważna lekcja, choć nie wiem, dlaczego.

Ta migawka z przeszłości nie była ostatnią i wkrótce po położeniu się spać stwierdziłem, że to tylko preludium do czegoś większego. Przyszło samoistnie, jak grypa lub świnka, i równie dobrowolnie przepadło. Było to w czasach, gdy dzieciaki biegały samopas, a mimo tego ich wspomnienia były bardziej kolorowe. Wymierzenie im klapsa w tyłek nie nazywano przestępstwem, a sprawy nieprzyzwoite skutecznie maskowano za fasadą dobrego wychowania; w każdym razie słowo "pedofil" można było spotkać tylko w podręcznikach psychopatologii. Były to czasy o wiele prostsze, lecz także o wiele surowsze.

Pewnego razu, w drodze ze szkoły, naszła mnie ochota na dłuższy spacer. Szedłem pod górkę, nucąc przeboje lata, a ciężki plecak przyklejał mi się do ciała. Nagle, gdzieś w dole, zobaczyłem starszego pana, który gramolił się na górę. Dyszał ciężko i głośno. Miał znoszoną ciemną marynarkę, a pod spodem białą koszulę, zmiętą jak liście zwiędłej kapusty.




- Nieznośny upał - powiedział, gdy podszedł bliżej, a zrobił to właściwie nie wiadomo kiedy. Miał wysoki, dość młody głos, i chyba dlatego z początku uśpił moją czujność. - Człowiek może dostać udaru albo nagle zabraknie mu powietrza - ciągnął nieznajomy - zwłaszcza w starszym wieku. Ale my i tak jesteśmy w lepszej sytuacji. Mamy lepiej, bo łazimy sobie po zielonej kniei, a co mają powiedzieć ci w mieście? 

Tutaj niechętnie przyznałem mu rację, choć starszy facet nie budził mego zaufania. Zanotowałem dziwny sposób jego mówienia, to użycie staroświeckich określeń, jak "zielona knieja". Zacząłem nerwowo ciągnąć za szelki plecaka, coraz obficiej zalewanego swędzącym potem.

- Taak, nie ma to jak prawdziwy las - gadał stary. - Tutaj dopiero można poczuć, jak oddycha ziemia. Można wciągać te wszystkie tajemnicze zapachy, obserwować rajdy ważek i bawić się w gry, na przykład w chowanego. Ja sam najbardziej lubię zabawę w chowanego... A może pograłbyś ze mną teraz? - zapytał.  

Nie chciałem się bawić, wykręcając się tym, że nigdy nie brałem udziału w tej dziecinnej gierce.

- Co? Mam uwierzyć, że nigdy nie bawiłeś się w chowanego? - wyraził zdziwienie, a zrobił to w momencie, gdy niemal zrównał się ze mną w tym pokracznym pochodzie. - Nie ma lepszego zajęcia dla młodych chłopców, no może oprócz piłki nożnej. Ale ty nie wyglądasz mi na takiego, co uprawia sport... Właściwie, to musisz być niezłym urwisem, tak stawiać się starszym - dodał, i od razu zapytał: - Jesteś małym urwisem?

Chyba zadał to pytanie jeszcze raz, zmuszając mnie do otwarcia ust, do pierwszego głośno wyrażonego "nie". Tak jak przewidywałem, ta reakcja nie wzbudziła jego entuzjazmu. Starszy facet uniósł głos, coraz bardziej tracąc kontrolę nad swym zachowaniem: zaczął obrzucać mnie pomysłowymi obelgami, gestykulować i grozić pięściami, przy tym coraz bardziej przyśpieszając kroku. W jego głosie, pod warstwą wściekłości, pobrzmiewała dziecinna rozpacz z powodu mojej odmowy. W końcu pojąłem, że dalsza rozmowa nie ma sensu, dlatego zrezygnowałem z tłumaczenia, że nie jestem gówniarzem, cholerną przekorną łajzą, i teraz już jawnie wziąłem nogi za pas. Zapamiętałem ostatni obraz, który zdążyłem zobaczyć, oglądając się przez ramię: starszy jegomość, cały oblany potem, z jedną dłonią opartą o udo. Druga ręka wymachiwała w powietrzu, jak uskrzydlona groźba.

- Zaczekaj, ty wszawy gnoju - wołał - ty tłusty zasrany piździelcu!

czwartek, 7 maja 2015

Gorący towar (5)

Ale teraz, idąc ostrożnie i posuwając się jakby boczną, nieoficjalną, półdziką drogą do lasu, traciliśmy z oczu całą okolicę. Patrzyłem, jak poziom drogi znika za kępami trawy, a linia horyzontu zagina się nad naszymi głowami, stając się coraz bardziej okrągłym łukiem. 

- Ja też znałem podobnego dziwaka - mówił Tony. - W miasteczku, gdzie co roku spędzałem wakacje. Wszyscy pomawiali go o paktowanie z diabłem, ale miał też sad i wyjątkowo słodkie jabłonie. Pewnego razu, gdy dostaliśmy wiadomość, że dziadek wyjechał na zakupy, poszliśmy na pachtę. Dopiero na miejscu okazało się, że wcale nie wyjechał. Daliśmy nogi za pas i wtedy...

- Poczekaj... - przerwałem mu, przystając. Chciałem zadzwonić do szefa, ale - co niezwykłe - zupełnie straciłem zasięg. - Pożycz mi telefon - poprosiłem. - Mogą się o nas niepokoić.
- Daj spokój - odparł i nagle wybiegł do przodu.

Pokonał jakieś pięćdziesiąt metrów i stanął, szukając dogodnej trasy przez niskie zarośla. Wyglądał, jakby brodził w wysokiej wodzie, chwiejąc się za każdym razem, gdy noga potrąciła ukryty kamień. Jego rozłożone ręce czepiały się gałęzi, a głowa obracała na boki, i mógłbyś pomyśleć, że najzwyczajniej szuka zgubionego portfela. 

Lecz nagle musiał potknąć się o coś większego, bo zachwiał się mocniej, wygiął plecy jak wystraszony kot i runął bokiem na lewą stronę. Zdążyłem zobaczyć, jak jego głowa błyskawicznie tonie w gęstwinie krzaków, lecz nie dostrzegłem wyrazu jego twarzy. Nie byłem pewny, czy krzyknął z bólu, czy może kogoś zawołał.




A jednak nic nie zrobiłem. Dzisiaj, gdy myślę o tych wypadkach, dopada mnie bolesny wstyd i poczucie niespełnienia; takie uczucie musi doskwierać mechanikowi wykolejonego pociągu, który można było ocalić - gdyby nie lenistwo i zaniedbanie tamtego. Po jakimś czasie opinia publiczna zgodnie twierdzi, że wyrzuty sumienia nie są żadną karą. I, oczywiście, ma pełną rację.

Mawiamy, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, ale dla Tony'ego była raczej jak czyściec. I uważamy, że człowiek jest najsurowszym sędzią dla siebie samego. Nie zamierzam podważać ludowych mądrości, lecz nawet biorąc to za pewnik, musimy zaakceptować fakt, że owi surowi sędziowie są też zdolni do najgorszych podłości. Ciśnienie przerośniętego sumienia bywa nieznośne; demoluje naszą zdolność do empatii i stawia niżej od ludzi prostych, którzy - pozbawieni tego ciężaru - tym łatwiej posługują się tak zwaną powszechną moralnością.

Nie próbuję się usprawiedliwiać. Zrozumcie: gdy w końcu zawołano mnie po imieniu, poczułem ulgę nie dlatego, że się bałem, lecz dlatego, że w ten sposób przerwano moje straszne wątpliwości. Szef był człowiekiem niespokojnym i nerwowym, zachowywał się tak, jakby każdego podejrzewał o to, że chce mu ukraść godzinę życia. To usposobienie okazało się wielce pomocne, bowiem nawet nie miał cierpliwości wysłuchiwać moich mętnych tłumaczeń na temat zniknięcia Tony'ego. Wystarczyło powiedzieć, że mój kolega poszedł na grzyby, i zadeklarować, że wróci najbliższym podmiejskim autobusem. Fakt, że miałem przy sobie plecak z jego rzeczami, nie wzbudził żadnych podejrzeń.

Wróciłem do domu, gdzie od razu zostałem zaanektowany do towarzystwa i posadzony przy stole, pełnym wyszukanych potraw i napojów. Jednak nie miałem apetytu. Zmęczony i otępiały, wybrałem krzesło na końcu stołu, tuż obok wielkiego stojącego zegara. O ile pamiętam, lwią część tego wieczoru spędziłem wpatrzony w dużą misę wypełnioną orzechami. Były tam orzechy włoskie i laskowe, ziemne, pistacjowe i nerkowce. Misa z orzechami była w tej chwili o wiele ciekawsza od najbardziej pasjonującej rozmowy.

I pewnie ten widok osobliwie wpłynął na to, że w pamięci zjawiła mi się wizja innej leśnej przygody.