niedziela, 24 maja 2015

Gorący towar (11)

- Dobrze. Lecz pamiętaj, że nie jesteśmy na konkursie talentów, i żaden juror nie ma tabliczki z punktacją. Nie możesz zdobyć nagrody publiczności, bo nikt nie patrzy. Jesteśmy tu sami.
- Wiem o tym doskonale.
- I nadal chcesz wiedzieć, co się stało z Tony'm?... Skoro tak, słuchaj uważnie. W najbliższym czasie musisz mieć oczy naokoło głowy. Unikaj wszelkich głupstw i kaprysów, nie graj na loteriach. Omijaj szerokim łukiem cyrki i kasyna. Cofaj się na widok czarnego kota. Nie przechodź pod drabiną. To chyba wszystko. Twój kolega żyje; jeśli będziesz stosować się do mych reguł, prędzej czy później spotkasz go na pewno.

Na te słowa z trudem powstrzymałem okrzyk zdumienia. Nigdy nie byłem przesądny, a to, co słyszałem, było istnym katalogiem zabobonów. Mimo tych obiekcji, grzecznie przytaknąłem.
Właśnie miałem dodać coś od siebie, ale nie zdążyłem. Raptem ciemności przeszył potężny snop światła, najpierw nerwowo drżący, potem skupiony w miejscu, gdzie staliśmy, i usłyszałem znajomy głos, który wołał:
- Halo, jest tam kto?

Zupełnie instynktownie przywarłem ziemi, zbyt późno zdając sobie sprawę, że jestem widziany. Pies momentalnie ulotnił się jak zjawa, zostawiając po sobie skórzaną obrożę. Dopiero wtedy zobaczyłem leżące zwłoki, z makabrycznie rozbitą głową i wyzierającymi z niej fragmentami mózgu. Oczy starego, pokryte już mrówkami, bezmyślnie wgapiały się w ziemię. Powstrzymując mdłości i odrazę, wyciągnąłem się do pionu: Miałem nadzieję, że tym sposobem przyciągnę wzrok intruza, jednocześnie oddalając go od trupa.




- Spokojnie - powiedziałem, rozkładając ręce, przedtem jednak chowając znaleziony przedmiot. - To tylko ja!
- Co pan tu robi? - zapytał Inwestor. Jego ciało wyginało się nad urwiskiem, oparte o jakąś długą strzelbę. Na szczęście sprawiał wrażenie, że nie dostrzegł grozy sytuacji. 
- Wszystko wytłumaczę - odrzekłem. - Mój kolega, który poszedł na grzyby, chyba zabłądził. A przynajmniej na to wygląda. 
- Więc z kim pan rozmawiał? - drążył temat. 
- Z nikim - 
- Dziwna sprawa - podrapał się po głowie. - Wie pan, że mogę zadzwonić po policję?

Zacząłem niezgrabnie wspinać się po zboczu, ale, zlękniony i wyzuty z energii, szybko zrezygnowałem.
- Niech pan pozwoli wszystko wyjaśnić - odparłem. - Jednak najpierw muszę jakoś dostać się na górę... 
Patrzył na mnie nieufnie, dzierżąc broń wycelowaną w ziemię. Pozycja jego ciała mówiła, że strach walczył w nim o lepsze z ciekawością.

- Gdyby był pan tak uprzejmy, proszę nie dzwonić - powiedziałem, gdy w końcu dotarłem na górę. - Myślę, że sami w zupełności damy sobie radę.
- No nie wiem - odparł Inwestor, wciąż lustrując mnie wzrokiem. - Ma pan więcej szczęścia, niż rozumu. Od kilku dni mamy problem z dzikimi psami. Wałęsają się po okolicy, jak po swojej zagrodzie. Podkradają się pod kontenery, żrąc co popadnie. Parszywe kundle. Żona kazała mi trochę je nastraszyć, ale... - tutaj obniżył głos - wie pan, że taką bronią można zabić?
Odpowiedziałem coś zdawkowo, w duchu czując ulgę. Inwestor okazał się dobrotliwym pantoflarzem, tylko w wyjątkowych razach skłonnym do przemocy. To nastrajało mnie pozytywnie - o tyle, o ile pozwalało wyplątać się z całej kabały.

Chciałem uciec, zapaść się pod ziemię, ale wiedziałem, że w ten sposób tylko spotęguję nieufność. Słaniałem się więc na nogach, strojąc miny udręczonego wędrowca, co w mojej sytuacji nie było żadnym wyczynem. Inwestor obserwował to z jawną dezaprobatą.

- Czy to nie pan jeździł dzisiaj taczką? - zapytał z przesadną oschłością starego belfra.
- Tak, to on - odpowiedziała za mnie jego żona, stojąc na progu domu. - Dobry wieczór. Zapraszam do środka!         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz