piątek, 24 kwietnia 2015

Bohaterski sąsiad (9)

Zapalił skręta, puścił muzykę i położył się na łóżku. Starał się nie myśleć o tym, co widział, ale ciekawość dotycząca nieobecności Audrey (a przede wszystkim tego, co porabiała) nie dawała mu spokoju. Domyślił się, że teściowa wyjechała z miasta, bo nie widział jej rano, gdy podlewała rabatki z ogrodowego węża; dzieciaków również nie było. Byli więc sami. Dlaczego Audrey postanowiła zostać w domu? Czemu nie towarzyszyła mężowi, mimo że w każdej innej sytuacji zachowywała się jak papużka-nierozłączka? Co tam robiła? Czyżby nie lubiła słonecznych kąpieli? Zadręczał się pytaniami, lecz była to udręka słodsza od cukru.

Może zatem czekała na jakiś znak, na umówiony sygnał, który miałby go zaskoczyć? Może wspólnie, w żartobliwym porozumieniu, prowadzą jakąś grę, której celem jest wykpienie go i ośmieszenie, zdemaskowanie jego nieudolnych prób obserwowania?




Do diabła z tą udawaną przyjaźnią między rodzinami, zaklął w myśli. Czyż ten absurdalny pakt, ta sąsiedzka szkoła dyplomacji, nie była od początku skazana na powolne umieranie? Czy nie był to tylko chocholi taniec i bufonada? Co mogę mieć wspólnego z bohaterskim sąsiadem, oczywiście pomijając fakt, że dzielimy jedno podwórze? Sytuacja wyglądała tak, że zamiast zostać dobrymi znajomymi (czego oczekiwały obie strony) zamieniliśmy się w konkurentów. Nikt tego nie przewidział, nikt nie miał na to wpływu. Gdybym miał żonę i dziecko, wszystko ułożyłoby się bardziej naturalnie; ale człowiek wolny, poważny, mający czas na myślenie i snucie marzeń, musi wydawać im się niegodny zaufania. I może mają rację...

Wstał z łóżka i wybrał muzykę do rozmyślań - swój ulubiony nokturn op.15/2. Rzekomo "klasyczne" wykonanie Rubinsteina nie trafiło w jego gust; było zbyt poprawne, a przy tym pozbawione emocji. Pollini, który swym nieskazitelnym warsztatem wyszlifował nokturn jak kryształ Swarowskiego, też nie spełnił jego wymagań. W końcu wybrał mało znaną interpretację Petera Schmallfussa. Ta wersja nie była doskonała technicznie, lecz idealnie wyczuwała ducha Chopina; jego zamysł, żeby przejść z początkowej, lekko filuternej beztroski, do przeczucia nieokreślonej obietnicy i nadziei, aż wreszcie - do pełnej dramatyzmu tęsknoty i nabrzmiałej ciszy mniej więcej w połowie utworu.

Nastawił muzykę na tryb powtarzania i zadowolony udał się do kuchni. Gdy ponownie spojrzał przez okno, zobaczył wyłaniającą się z podcienia domu Audrey. Niosła kunsztownie ozdobionego drinka i podała go mężowi. Przedtem zaczaiła się za jego plecami, na krótko zasłaniając mu oczy.

Było w tym geście tyle kobiecego oddania, tyle wręcz erotycznej poufałości, że nawet nie wiedząc, kiedy, zaczął zabawiać się sam ze sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz