Podwórko za blokiem okalał wianuszek krzaków i znacznie rzadszych drzew. I właśnie zza jednego z nich wyleciał ten młodszy, w razie gdyby w pojedynkę nie dali rady. Ale nie było takiej potrzeby: Ogłuszył go już ten pierwszy cios, przed oczami wybuchła mu ciemność, stoczył się na żywopłot. Zanim chwilowo stracił przytomność, wpadł na pomysł, żeby się bronić, bo przecież jest mężczyzną, i będąc dosłownie na krawędzi świadomości, wyciągnął ręce, ale było to tylko żałosne czepianie się ubrania tamtego, a później - gałęzi.
Teraz już mieli go jak na tacy, kopiąc po całym ciele szybko, jakby brali udział w jakichś zawodach, jakby liczyła się ilość ciosów na sekundę, dzięki czemu (musiał to przyznać) nie bolało aż tak bardzo. Jak stwierdził później jego kolega, grunt, że nie złamali mu przegrody nosowej, bo to wyciska z człowieka większą ilość krwi.
I wtedy pojawił się ktoś trzeci, kogo zarejestrował ostatnim wysiłkiem niknącej woli. Człowiek ten wybiegł zza furtki swego domu, pytając raz po raz:
- Co tu robicie? Co się tu dzieje? - i tak dalej, czym błyskawicznie wypłoszył intruzów. Był podobnego, co tamci, wzrostu, ale bardziej masywnej budowy ciała, mógł więc pozwolić sobie na taki bohaterski kaprys. Tak, mimo ogólnego chaosu, który zapanował, i nie najlepszej kondycji zdrowotnej, zauważył od razu, że jego sąsiad nie jest zwykłym człowiekiem. Mówiąc całkiem serio, miał do czynienia z bohaterem, bohaterem codzienności, ale jednak. Poznał to jeszcze leżąc na ziemi, a po charakterystycznym pytaniu, które tamten mu zadał, stracił do reszty wszelkie wątpliwości. Większość ludzi mogłaby zapewne zgadnąć, jakie to było pytanie:
- Nic ci nie jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz