Zapalił
skręta, puścił muzykę i położył się na łóżku. Starał się nie myśleć o
tym, co widział, ale ciekawość dotycząca nieobecności Audrey (a przede
wszystkim tego, co porabiała) nie dawała mu spokoju. Domyślił się, że
teściowa wyjechała z miasta, bo nie widział jej rano, gdy podlewała
rabatki z ogrodowego węża; dzieciaków również nie było. Byli więc sami.
Dlaczego Audrey postanowiła zostać w domu? Czemu nie towarzyszyła
mężowi, mimo że w każdej innej sytuacji zachowywała się jak
papużka-nierozłączka? Co tam robiła? Czyżby nie lubiła słonecznych
kąpieli? Zadręczał się pytaniami, lecz była to udręka słodsza od cukru.
Może
zatem czekała na jakiś znak, na umówiony sygnał, który miałby go
zaskoczyć? Może wspólnie, w żartobliwym porozumieniu, prowadzą jakąś
grę, której celem jest wykpienie go i ośmieszenie, zdemaskowanie jego
nieudolnych prób obserwowania?
Do
diabła z tą udawaną przyjaźnią między rodzinami, zaklął w myśli. Czyż
ten absurdalny pakt, ta sąsiedzka szkoła dyplomacji, nie była od
początku skazana na powolne umieranie? Czy nie był to tylko chocholi
taniec i bufonada? Co mogę mieć wspólnego z bohaterskim sąsiadem,
oczywiście pomijając fakt, że dzielimy jedno podwórze? Sytuacja
wyglądała tak, że zamiast zostać dobrymi znajomymi (czego oczekiwały
obie strony) zamieniliśmy się w konkurentów. Nikt tego nie przewidział,
nikt nie miał na to wpływu. Gdybym miał żonę i dziecko, wszystko
ułożyłoby się bardziej naturalnie; ale człowiek wolny, poważny, mający
czas na myślenie i snucie marzeń, musi wydawać im się niegodny zaufania.
I może mają rację...
Wstał
z łóżka i wybrał muzykę do rozmyślań - swój ulubiony nokturn op.15/2.
Rzekomo "klasyczne" wykonanie Rubinsteina nie trafiło w jego gust; było
zbyt poprawne, a przy tym pozbawione emocji. Pollini, który swym
nieskazitelnym warsztatem wyszlifował nokturn jak kryształ Swarowskiego,
też nie spełnił jego wymagań. W końcu wybrał mało znaną interpretację
Petera Schmallfussa. Ta wersja nie była doskonała technicznie, lecz
idealnie wyczuwała ducha Chopina; jego zamysł, żeby przejść z
początkowej, lekko filuternej beztroski, do przeczucia nieokreślonej
obietnicy i nadziei, aż wreszcie - do pełnej dramatyzmu tęsknoty i
nabrzmiałej ciszy mniej więcej w połowie utworu.
Nastawił
muzykę na tryb powtarzania i zadowolony udał się do kuchni. Gdy
ponownie spojrzał przez okno, zobaczył wyłaniającą się z podcienia domu
Audrey. Niosła kunsztownie ozdobionego drinka i podała go mężowi.
Przedtem zaczaiła się za jego plecami, na krótko zasłaniając mu oczy.
Było
w tym geście tyle kobiecego oddania, tyle wręcz erotycznej poufałości,
że nawet nie wiedząc, kiedy, zaczął zabawiać się sam ze sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz