piątek, 17 kwietnia 2015

Bohaterski sąsiad (3)

Nagle sąsiad wstał z miejsca i wolno przeszedł przez salon. Stanął przy wejściu do pokoju, skąd promieniowało łagodne błękitne światło, i oparł rękę o framugę. Kiwał głową jakby w niedowierzaniu; widać było, że rekonstruuje wydarzenia, które mimo swej nowości, już zaczęły jawić mu się jako obce i przebrzmiałe.

- Miał pan kupę szczęścia - zwrócił się do niego. - Pamiętam, że już chciałem iść do salonu, ale jeszcze pomyślałem, że rzucę okiem na bramę. Jakby ten jałowiec, tu przy oknie, był bardziej rozrośnięty, albo samochód postawiony ciut dalej, to kto wie, różnie by mogło się skończyć... A wyglądało to, jakbyście się bawili albo przekomarzali, bo z początku trącaliście się łokciami - (Niczego takiego sobie nie przypominał) - więc mówię: co się będę wtrącał... Dopiero za chwilę, gdy spojrzałem jeszcze raz i pan już leżał na tym żywopłocie, wszystko się wyjaśniło... Marta, pamiętasz? Chyba nawet powiedziałem: zobacz, jakieś obce chłopaki tu się przyszły rozmówić.

Nie musiał spoglądać na żonę, aby przewidzieć, że przytaknie i chętnie potwierdzi tę wersję. Była to zresztą kobieta bardzo ładna, roztaczająca wokół  naturalny dziewczęcy urok, i od razu przyciągnęła jego uwagę. Pomyślał, że sąsiad jest niebywałym szczęściarzem i wtedy, gdzieś pod obolałą, zakrwawioną i opuchniętą skorupą, w którą zmieniło się jego ciało, poczuł dotkliwe ukłucie zazdrości.




- No dobrze, chyba pora zadzwonić na pogotowie - powiedział bohaterski sąsiad, na co teściowa odrzekła, żeby założył buty, bowiem do tej pory cały czas paradował w domowych klapkach. Poza tym, dodała, dzwoniła parę minut wcześniej, nie zapominając powiadomić policji. Dobra, przewidująca gospodyni, która myśli o wszystkim.

Przez moment czekali na pogotowie. W tym czasie wylewnie podziękował sąsiadowi, jego żonie i teściowej, na co ona odparła, że nie ma za co, i że może na nich liczyć - w końcu nie na darmo byli sąsiadami. Nie, zaprzeczył gorliwie, to wcale nie było takie zwykłe zachowanie, i jeszcze raz podziękował. Zaś do żony powiedział:
- Ma pani za męża prawdziwego bohatera - ale nie był pewien, czy mówi wyraźnie, bowiem dopadły go nudności.

Za oknami pojawił się charakterystyczny różowo-niebieski poblask. Chwiejąc się na nogach, próbował sięgnąć po swoją torbę, co od razu zauważyła starsza pani.
- Jeśli nie czuje się pan na siłach, nie musi pan taszczyć torby - powiedziała. - Ja mogę ją odnieść, to nie kłopot. Wiemy, gdzie pan mieszka...
Podziękował serdecznie, mówiąc, że ma tam ważne papiery i wszystkie dokumenty, które pewnie jeszcze mu się przydadzą. Pożegnał się i wyszedł.

Sanitariusz był bardzo sympatycznym i nieco za grubym rutyniarzem. Po tym, czego doświadczył w domu u sąsiadów, jego zawodowa niedbałość wydawała mu się czymś niosącym ulgę, a nawet zbawiennym. Jeszcze w sieni domu założył mu ciężki ortopedyczny kołnierz. Od razu przeszli na ty, co - jak pomyślał - w domu sąsiada byłoby trudne.
W karetce nudności przybrały na sile. Siedział w niewygodnym kołnierzu, co chwilę nieomal tracąc przytomność, i myślał o tym, co go spotkało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz