niedziela, 19 kwietnia 2015

Bohaterski sąsiad (5)

Idąc korytarzem, zobaczył siedzącą pod ścianą kobietę, która spokojnie czekała na swoją kolej. Wyglądała zupełnie normalnie, ale w samym środku jej prawej dłoni tkwił ogromny, upiornie połyskujący nóż. Dłoń, wraz z częścią przebijającego ją żelastwa, zakrywał pracowicie owinięty bandaż. Był zbyt zmęczony, aby poczuć wstrząs czy obrzydzenie. Pomyślał tylko niejasno o tym, że szpital za dnia, jego zapobiegliwa, powierzchowna czystość, jego porządek odwiedzin i rutynowych obchodów, jest czymś biegunowo różnym od tego, w co zamienia się nocą, a co uchodzi uwadze większości ludzi. Bo w nocy staje się miejscem gromadzącym wszelkie plugastwo, dającym schronienie najbardziej dziwacznym, wstydliwym i zwyrodniałym formom życia - i szpitalne karetki, na spółkę z radiowozami i nocnymi taksówkami, krążąc po całym mieście, uwijając się jak mrówki-robotnice, zbierają z najodleglejszych dzielnic te ludzkie resztki, ten uciemiężony, odtrącony i połowicznie strawiony ochłap: cień i odbicie swej jasnej strony.




Właśnie o tym myślał, dochodząc do końca korytarza, gdzie powitał go dość ponury, oświetlony jarzeniówkami pokój. Było to osobliwe atelier, pośrodku którego stało wielkie, siermiężne pudło aparatu fotograficznego. Człowiek obsługujący aparat nawet dobrze na niego nie spojrzał. Tutaj było się tylko numerem w rubryce, czymś pośrednim między martwą naturą a dowodem przestępstwa. Fotograf zrobił mu zdjęcia en face i z profilu, wydając przy tym krótkie, niecierpliwe polecenia. Pomyślał, że takie ujęcia muszą do złudzenia przypominać te z policyjnych zatrzymań; z tą różnicą, że tutaj było się domniemaną ofiarą, a nie sprawcą.

W końcu trafił do lekarza, który miał zbadać stan jego oczu. Widocznie musiał wyglądać strasznie, bo nawet ten stary wyga, mimo oswojenia się ze swym fachem, pokręcił na jego widok głową, mówiąc (z nieukrywanym podziwem), że nieźle go urządzili. Kazał mu patrzeć na wprost, do góry i na boki, niemal wkładając mu w oczodół malutką stalową latarkę.

- No, niechże pan spojrzy w lewo - instruował go. - Chyba umie pan spojrzeć na lewo?! - Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, z jakim wysiłkiem wiązało się zwykłe patrzenie: w zbitym oku pojawiło się coś w rodzaju piasku, tak, że gałka zdawała się skrzypieć, jak szklana kulka w drewnianej oprawie.

To wszystko nie było zbyt przyjemne. Jednak prawdziwe piekło zaczęło się w poczekalni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz