Idąc
korytarzem, zobaczył siedzącą pod ścianą kobietę, która spokojnie
czekała na swoją kolej. Wyglądała zupełnie normalnie, ale w samym środku
jej prawej dłoni tkwił ogromny, upiornie połyskujący nóż. Dłoń, wraz z
częścią przebijającego ją żelastwa, zakrywał pracowicie owinięty bandaż.
Był zbyt zmęczony, aby poczuć wstrząs czy obrzydzenie. Pomyślał tylko
niejasno o tym, że szpital za dnia, jego zapobiegliwa, powierzchowna
czystość, jego porządek odwiedzin i rutynowych obchodów, jest czymś
biegunowo różnym od tego, w co zamienia się nocą, a co uchodzi uwadze
większości ludzi. Bo w nocy staje się miejscem gromadzącym wszelkie
plugastwo, dającym schronienie najbardziej dziwacznym, wstydliwym i
zwyrodniałym formom życia - i szpitalne karetki, na spółkę z radiowozami
i nocnymi taksówkami, krążąc po całym mieście, uwijając się jak
mrówki-robotnice, zbierają z najodleglejszych dzielnic te ludzkie
resztki, ten uciemiężony, odtrącony i połowicznie strawiony ochłap: cień
i odbicie swej jasnej strony.
Właśnie
o tym myślał, dochodząc do końca korytarza, gdzie powitał go dość
ponury, oświetlony jarzeniówkami pokój. Było to osobliwe atelier,
pośrodku którego stało wielkie, siermiężne pudło aparatu
fotograficznego. Człowiek obsługujący aparat nawet dobrze na niego nie
spojrzał. Tutaj było się tylko numerem w rubryce, czymś pośrednim między
martwą naturą a dowodem przestępstwa. Fotograf zrobił mu zdjęcia en
face i z profilu, wydając przy tym krótkie, niecierpliwe polecenia.
Pomyślał, że takie ujęcia muszą do złudzenia przypominać te z
policyjnych zatrzymań; z tą różnicą, że tutaj było się domniemaną
ofiarą, a nie sprawcą.
W
końcu trafił do lekarza, który miał zbadać stan jego oczu. Widocznie
musiał wyglądać strasznie, bo nawet ten stary wyga, mimo oswojenia się
ze swym fachem, pokręcił na jego widok głową, mówiąc (z nieukrywanym
podziwem), że nieźle go urządzili. Kazał mu patrzeć na wprost, do góry i
na boki, niemal wkładając mu w oczodół malutką stalową latarkę.
-
No, niechże pan spojrzy w lewo - instruował go. - Chyba umie pan
spojrzeć na lewo?! - Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, z jakim
wysiłkiem wiązało się zwykłe patrzenie: w zbitym oku pojawiło się coś w
rodzaju piasku, tak, że gałka zdawała się skrzypieć, jak szklana kulka w
drewnianej oprawie.
To wszystko nie było zbyt przyjemne. Jednak prawdziwe piekło zaczęło się w poczekalni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz