niedziela, 26 kwietnia 2015

Bohaterski sąsiad (10)

Audrey bynajmniej nie pomagała mu się opanować. Chwilkę potem, ruchem leniwej kotki, położyła obie dłonie na mężowskiej piersi, gładząc ją wolno i jakby z namysłem. Przysunął się bliżej okna i zauważył, że miała na sobie przyciemniane okulary. Spanikował. Mogła więc patrzeć wszędzie i nigdzie; mogła mieć przymknięte z rozkoszy oczy, ale też sięgać kątem oka na trzecie piętro, by śledzić jego żałosne akrobacje. 

Tymczasem otworzył drzwi lodówki, grzebiąc w niej hałaśliwie. Nagle wpadł na pomysł, aby wykorzystać otwarte drzwi jako zasłonę i, opierając się o kuchenny blat, wolno i niezgrabnie zdjął flanelowe spodnie. W końcu ulokował się na ceramicznym zlewie, mając w dłoni pęczniejącą męskość. Robił to wszystko, starając się nie puszczać uchwytu od lodówki, co dało doprawdy komiczny efekt. Ale opłaciło się - z poziomu zlewu, wychyliwszy głowę na ukos i odpowiednio manewrując całym ciałem, miał całkiem niezły widok. Sennie, miarowo poruszał napletkiem, a wilgotna powierzchnia zlewu chłodziła mu pośladki.

Starał się nie spuszczać oczu z Audrey. Było to warunkiem trwania przyjemności, a także nastroju, w którym muzyka, obrazy i jego własne myśli tworzyły harmonijną całość. "Oto prawdziwa kobieta - dumał - oto kobieta dla mnie. Bez żalu rozstała się z pierwszą młodością, ale nie jest cyniczna ani drętwa. Wie doskonale, czego pragnie od życia, smakuje każdą chwilę. Świadoma swojej wartości, chyba niczego nie żałuje... Nie kupuje tanich pochlebstw, nie rzuca się na oślep. Waży i ocenia, niczym dobra gospodyni sztukę mięsa... Dilerka miłości..."

Przez jakiś kwadrans Audrey opalała się obok męża, a potem znikła za domkiem. Gdy wróciła, niosła dwie donice pięknych niebieskich hortensji, przez chwilę ciesząc oczy ich widokiem. Telefon męża zadzwonił, zza płotu dobiegło ich szczekanie psa, wróbel przeleciał. Patrzył na Audrey, podziwiając sposób, w jaki reagowała - i reagował na jej reakcje. Kolejny raz odniósł wrażenie, że w jej uśmiechu czai się drwina. A potem znowu pochłonął ją ciemny i chłodny prostokąt drzwi.




"Może w jakiś sposób pozwoliła by się zdobyć, może nieświadomie czeka na swego backdoor mana... Jedno jest pewne: dla niej warto byłoby nadstawić karku, nie to, co dla tamtej; byłem ostatnim frajerem myśląc inaczej. Ty, Audrey, dobrze rozumiesz, że są rzeczy bezcenne, i że wszystko, co można kupić, jest żałośnie tanie. Ale ciebie nie można zdobyć, nawet, jeśli pozwolisz się przekupić."

Rozmarzył się i, bardziej dla zabawy, zaczął planować iście filmowy romans. Co gorsza, pozwolił sobie uwierzyć w omnipotencję swych marzeń, w ich stwarzającą i płodną siłę. Jednocześnie podświadomie wiedział, że każdy centymetr, zbliżający go do realizacji tych planów, cofnie go o dwa centymetry w dziedzinie uroku i piękna, które były ich nieodzownym składnikiem. I w samym środku tej zaczarowanej krainy wyobraźni dotknęło go okrutne ostrze tragizmu: zrozumiał, że jego urojony, zaklinany dziwnymi słowami romans realizuje się właśnie w tej chwili; że dopełnia się i wygasa w bieżącym mgnieniu czasoprzestrzeni, potwornie przypadkowym i obojętnym w oczach Boga.

Zanim doszedł na szczyt przyjemności, usłyszał wysoki krzyk mewy albo rybitwy. Skończył nad zlewem, akurat gdy nokturn opus 15/2 osiągnął swego rodzaju uczuciową kulminację.

Następnego dnia sąsiad przestał odpowiadać na jego "dzień dobry".
*** 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz