Audrey
bynajmniej nie pomagała mu się opanować. Chwilkę potem, ruchem leniwej
kotki, położyła obie dłonie na mężowskiej piersi, gładząc ją wolno i
jakby z namysłem. Przysunął się bliżej okna i zauważył, że miała na
sobie przyciemniane okulary. Spanikował. Mogła więc patrzeć wszędzie i
nigdzie; mogła mieć przymknięte z rozkoszy oczy, ale też sięgać kątem
oka na trzecie piętro, by śledzić jego żałosne akrobacje.
Tymczasem
otworzył drzwi lodówki, grzebiąc w niej hałaśliwie. Nagle wpadł na
pomysł, aby wykorzystać otwarte drzwi jako zasłonę i, opierając się o
kuchenny blat, wolno i niezgrabnie zdjął flanelowe spodnie. W końcu
ulokował się na ceramicznym zlewie, mając w dłoni pęczniejącą męskość.
Robił to wszystko, starając się nie puszczać uchwytu od lodówki, co dało doprawdy komiczny efekt. Ale opłaciło się -
z poziomu zlewu, wychyliwszy głowę na ukos i odpowiednio manewrując
całym ciałem, miał całkiem niezły widok. Sennie, miarowo poruszał
napletkiem, a wilgotna powierzchnia zlewu chłodziła mu pośladki.
Starał
się nie spuszczać oczu z Audrey. Było to warunkiem trwania
przyjemności, a także nastroju, w którym muzyka, obrazy i jego własne
myśli tworzyły harmonijną całość. "Oto prawdziwa kobieta - dumał - oto
kobieta dla mnie. Bez żalu rozstała się z pierwszą młodością, ale nie
jest cyniczna ani drętwa. Wie doskonale, czego pragnie od życia, smakuje
każdą chwilę. Świadoma swojej wartości, chyba niczego nie żałuje... Nie
kupuje tanich pochlebstw, nie rzuca się na oślep. Waży i ocenia, niczym dobra gospodyni sztukę mięsa... Dilerka
miłości..."
Przez
jakiś kwadrans Audrey opalała się obok męża, a potem znikła za domkiem.
Gdy wróciła, niosła dwie donice pięknych niebieskich hortensji, przez
chwilę ciesząc oczy ich widokiem. Telefon męża zadzwonił, zza płotu
dobiegło ich szczekanie psa, wróbel przeleciał. Patrzył na Audrey,
podziwiając sposób, w jaki reagowała - i reagował na jej reakcje.
Kolejny raz odniósł wrażenie, że w jej uśmiechu czai się drwina. A potem
znowu pochłonął ją ciemny i chłodny prostokąt drzwi.
"Może
w jakiś sposób pozwoliła by się zdobyć, może nieświadomie czeka na
swego backdoor mana... Jedno jest pewne: dla niej warto byłoby nadstawić
karku, nie to, co dla tamtej; byłem ostatnim frajerem myśląc inaczej.
Ty, Audrey, dobrze rozumiesz, że są rzeczy bezcenne, i że wszystko, co
można kupić, jest żałośnie tanie. Ale ciebie nie można zdobyć, nawet,
jeśli pozwolisz się przekupić."
Rozmarzył się i, bardziej dla zabawy,
zaczął planować iście filmowy romans. Co gorsza, pozwolił sobie uwierzyć
w omnipotencję swych marzeń, w ich stwarzającą i płodną siłę.
Jednocześnie podświadomie wiedział, że każdy centymetr, zbliżający go do
realizacji tych planów, cofnie go o dwa centymetry w dziedzinie uroku i
piękna, które były ich nieodzownym składnikiem. I w samym środku tej
zaczarowanej krainy wyobraźni dotknęło go okrutne ostrze tragizmu:
zrozumiał, że jego urojony, zaklinany dziwnymi słowami romans realizuje
się właśnie w tej chwili; że dopełnia się i wygasa w bieżącym mgnieniu
czasoprzestrzeni, potwornie przypadkowym i obojętnym w oczach Boga.
Zanim
doszedł na szczyt przyjemności, usłyszał wysoki krzyk mewy albo
rybitwy. Skończył nad zlewem, akurat gdy nokturn opus 15/2 osiągnął
swego rodzaju uczuciową kulminację.
Następnego dnia sąsiad przestał odpowiadać na jego "dzień dobry".
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz