wtorek, 26 maja 2015

Gorący towar (12)

Chcąc nie chcąc, przyjąłem to niespodziewane zaproszenie i, pod eskortą uzbrojonego, wszedłem do sieni. Ociągałem się jak nieproszony gość, ale - czując, że nie mam wyboru - dałem się poprowadzić do kuchni. Mimo ciepłego światła, którym promieniowały półkoliste, podobne do gniazd jaskółek kinkiety, pomieszczenie tchnęło surowością dentystycznego gabinetu. Posadzono mnie przy stole, nie dość obszernym by służyć za jadalny, ale, jak pomyślałem, wystarczającym do spisania protokołu. Kątem oka patrzyłem na Inwestora, który demonstracyjnie chował do szafki swoją strzelbę. Celowo poruszał się ociężale, jakby delektując się smakiem uzyskanej przewagi, napawając się jakimś bliżej niesprecyzowanym, moralnym zwycięstwem. Raz po raz łypał porozumiewawczo na żonę. 
- Zamknąłeś bramę? - zapytała, stawiając piękny chromowany czajnik na indukcyjnej płycie kuchenki. - Inaczej włączy się alarm.

Inwestor skinął głową, nie przestając patrzeć prosto w moje oczy. 

- Dobrze, że jutro ostatni dzień długiego weekendu - powiedział. - Jak pan wie, ja również nie próżnowałem. A tu, zamiast zasłużonego odpoczynku, jakieś hałasy po nocy. Czy umie mi pan to logicznie wytłumaczyć? - zapytał, następnie lekko odwracając się do żony: - Zrób panu kawę.
- O nie, tylko nie kawa - zaprotestowałem, wiercąc się nerwowo w miejscu. - Kolejna mogłaby mi poważnie zaszkodzić. Jestem meteoropatą. Gdy spada ciśnienie, zawsze rośnie mi to obwodowe. I pocą się ręce. Kiedyś, po trzeciej kawie z rzędu, o mały włos nie dostałem zawału. W każdym razie, od tego czasu preferuję herbatę.

Inwestor znów niechętnie skinął głową. Położył obie ręce na krawędzi stołu, nieomal zaciskając je w pięści, a jego dobrotliwe czoło zmarszczyła bruzda ni to groźby, ni to głębokiego zmartwienia.
- Jak mówię, właśnie zażywałem odpoczynku... - zaczął, lecz przerwał. - Możemy panu pomóc. Jest pan na moim terenie, więc mam prawo żądać wyjaśnień. Mogę pana wylegitymować, a nawet zatrzymać do rana. Ale mam nadzieję, że to nie będzie konieczne... W zeszłym roku ktoś okradał nasze działki, a naszemu sąsiadowi przedziurawiono poszycie łódki. Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan jednym z nich? Na szczęście, ma pan wybór. Może pan powiedzieć prawdę.




Małżeństwo przygwoździło mnie wspólnym, badawczym, zogniskowanym jak w soczewce wzrokiem o intensywności lasera.
- Gdybym to zrobił, obawiam się, że i tak by mi pan nie uwierzył - odparłem. - To bardziej skomplikowane.
- Gadaj pan! - wybuchnął Inwestor, lecz jego emocjonalny pożar szybko ugasiła żona. Wystarczył nieznaczny gest ręką, pobłażliwe, lecz tonujące spojrzenie.

- Niech pan nas zrozumie, musimy znać prawdę - oświadczyła. - Nie interesuje nas pana życie, nie mamy w zwyczaju plotkować. Jesteśmy spokojnymi ludźmi. Lecz jeśli nie zechce pan współpracować, będziemy musieli podjąć... hm, pewne kroki. To by nie było dobre ani dla nas, ani dla pana. 
- Rozumiem - odpowiedziałem, choć byłem coraz bardziej skołowany. - Czasem człowiek jest zmuszony działać wbrew sobie, jak, nie przymierzając, ja kilka minut temu. Pewne sprawy mnie przerastają, inne dają do myślenia. Ale najczęściej... najczęściej wszystko zależy od wiary. - Przerwałem i nagle, kierowany jakimś przewrotnym, maniakalnym natchnieniem, zwróciłem się znów do Inwestora: - Czy wierzy pan, że jedna chwila może zmienić całe życie? Że jedna decyzja, wpływając na wszystkie pozostałe, może wywrócić nasze życie do góry nogami? Wierzy pan, że postępując tak, a nie inaczej, jesteśmy obserwowani - obserwowani i oceniani - i że czasem nie ma od tego ucieczki? Ja wierzę w teorię predestynacji czyli w równowagę. Wiem, że każde nasze działanie jest ważone przez wielkiego nieobecnego, a może zbiorowe sumienie, i w końcu przyjdzie sprawiedliwość. Pan chyba wierzy, a jeśli nie, to powinien. Ktoś, kto bez przerwy mówi do swego psa, w końcu doczeka się chwili, kiedy ten pies odezwie się do niego. I to ludzkim głosem - zakończyłem, unosząc palec do góry.

Małżeństwo wymieniło się spojrzeniami. Oboje stali w pewnej odległości ode mnie, jakby w każdej chwili gotowi do ucieczki. Z przykrością spostrzegłem, że nie zdołałem ich przekonać, choć moja przemowa musiała zrobić na nich wrażenie. 
W końcu powoli wycofali się do korytarza, a ja słyszałem, jak się naradzają. Piłem herbatę bez cukru, która zdążyła dawno wystygnąć, i na spokojnie przetrawiałem ostatnie przeżycia. Najbardziej dziwiło mnie to, że pomimo wszystko byłem pełen dobrych przeczuć.

W końcu wrócili. W drzwiach najpierw pojawił się Inwestor, a za jego plecami żona, która bez ogródek oświadczyła:
- Pańskie zachowanie bardzo nas rozczarowało.
- Wiemy, że nie mówi pan prawdy - dodał Inwestor.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz