niedziela, 3 maja 2015

Gorący towar (3)

- A jakże - odpowiedziałem. - Chciałem zahaczyć się przy wykładaniu towaru w jednym z tych kosmicznych hangarów. Zabrałem papiery i pytam, czy nie potrzebują wykładowcy. Ale paniusia spojrzała na mnie, jak na wariata. - Splunąłem, opierając ręce na kolanach. - I nawet zadała to samo pytanie: "A nie próbował pan szukać gdzie indziej?". Więc ja jej na to: "A chciałaby pani? Zdawało mi się, że to tutaj szukają pracowników." Musiała zajrzeć w rubrykę wykształcenia, bo nos jej się zmarszczył jak u mopsa. "No nie wiem - odpowiada mi po chwili. - Pan jest jakiś dziwny"... "Dziwny" - słyszałeś? Zawsze się kończy na tym samym! - zakończyłem i przekazałem taczkę Tony'emu, jako że teraz była jego kolej.
- Wiesz co - zagaił. - Nadchodzą takie czasy, że wszyscy ci dziwni będą mieli przesrane. To znaczy, pozwolą im istnieć, ale niewiele więcej. A przecież każdy jest dziwny na swój sposób.
- Ty na pewno - odparłem, trącając go łokciem.
- Co mówiłeś? - zapytał.
- Wracaj do swego kamieniołomu - odbiłem piłeczkę, po czym razem przewlekliśmy ogromny, brunatny i obrośnięty wyschniętymi glonami kamlot.

Miałbym do powiedzenia znacznie więcej, ale wypadało zamilknąć. Mężczyźni nie muszą cały czas mówić, pomyślałem; pewne rzeczy rozumieją sami z siebie. Miałbym ci do powiedzenia coś o miłości i samotności, heroicznych zmaganiach i zgniłych kompromisach; o naprawianiu świata, wzlotach i upadkach, klęsce wiary i jeszcze większej klęsce nadziei - ale tego byłoby doprawdy zbyt wiele, zbyt wiele... Więc, wybacz mi Tony, wolałem zamilknąć.

Mój kolega zauważył, że nieco się zmieniłem. Mimo to (a może właśnie dlatego) podczas następnej rundy pracował dwa razy ofiarniej. W pewnym momencie, gdy rzucony kamień głośno huknął o drugi, zdenerwowany powiedziałem:
- Może lepiej celujmy gdzie indziej. W ten sposób robimy niepotrzebny hałas, a nie zależy mi na rozgłosie.
Tony się zgodził i od tej pory pracowaliśmy w niemal zupełnej ciszy.

Moja ostrożność była nadmierna: W najbliższej okolicy znajdowała się tylko jedna posiadłość, dość skutecznie ukryta przed ciekawskimi gęstym żywopłotem. Nie było tam dzieci, a jedynym mieszkańcem zdawał się być starszy jegomość, który czasem pojawiał się na ganku ze swym buldogiem. Przypomniałem sobie słowa szefa, który wspominał starszego; nazywał go niegroźnym dziwakiem, który kazał wołać na siebie Poldek, chodził w oksfordzkim sweterku i podczas spacerów konwersował z własnym czworonogiem.




Obaj byliśmy już mocno zmęczeni. Lekki zefirek, który zawiał od północy, był zbyt słaby, aby poruszyć zastygłe masy gorąca; raczej pulsował jak oddech konającego. 
Na szczęście ta runda miała być jedną z ostatnich, bowiem powoli zbliżał się fajrant. Tony, w wyraźnie poprawionym nastroju, zaczął szczebiotać o nowo poznanej koleżance.

- Ona jest boska. Ma epickie nogi i wręcz patetyczną twarz. Gdyby nie jeden szczegół, dodałbym, że powinieneś ją poznać.
- Patetyczną twarz? - powtórzyłem, popijając ciepłą gazowaną wodę, która po minięciu przełyku natychmiast stawała się potem. - Wy i ta wasza nowomowa. Ten drobny szczegół pewnie oznacza, że...

Tutaj przerwałem, ponieważ zdawało mi się, że usłyszałem coś dziwnego. Jeden z wyrzuconych kamieni odezwał się głucho, a przy tym wytworzył drugi, wyższy dźwięk o zmienionym tonie: powstało wrażenie, że kamlot uderzył w coś organicznego. Zupełnie, jakby ktoś lub coś doznało urazu, lecz w ostatniej chwili, przed ryknięciem z bólu, powstrzymało się gwałtem i zamarło w swoim cierpieniu. 

Pochyliłem się nad krawędzią zbocza, ale na dole niczego nie było. Tylko ta sama beznamiętna, płowo-zielona łączka, przecięta skośnie ledwo widoczną ścieżyną; te same krzaki, ożywiane delirycznym, pieszczotliwym wiaterkiem - lecz mógł być to równie dobrze efekt optyczny spowodowany upałem. Rozczarowany i znużony, zrobiłem dwa kroki do tyłu, przez co nieomal nie wywróciłem się o stojącą taczkę. Zakląłem siarczyście i otrzepałem nogawki z kurzu. 

- Nic takiego - wyjaśniłem, patrząc niechętnie na Tony'ego, któremu dostarczyłem pysznej rozrywki. - Zwykłe zmęczenie.
- Uważaj, bo jak się stoczysz na dół, to już nie będzie mi się chciało jechać po ciebie taczką - powiedział, nadal wielce rozbawiony. - Tu nie ma niczego ani nikogo. Rozejrzyj się, stary. Na tym zadupiu nawet Thoreau poczułby się zagubiony.
- Bez przesady - odparłem. - Jakieś pół godziny temu widziałem tego starszego dziwaka, szedł do lasu ze swoim buldogiem... Ale teraz go nie ma - wygląda na to, że zniknął.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz